Posłowie chcą dopłat do elektrycznych rowerów. To całkiem rozsądny pomysł
W interpelacji skierowanej do ministra klimatu grupa posłanek i posłów proponuje rozszerzenie rządowego programu dopłat do pojazdów o napędzie elektrycznym. W myśl propozycji objęte miałyby zostać nim także rowery. To rozsądne, bo na nie - w przeciwieństwie do elektrycznych aut - przeciętny Polak może sobie pozwolić.
Pieniądze na dwa koła
Już od dawna oczywiste jest, że milion elektrycznych samochodów na polskich drogach w 2025 r. to mrzonka. Dziś czekamy start rządowego systemu dopłat do aut na prąd, który może nieco rozruszać krajowy rynek. Grupa posłanek i posłów - Tomasz Aniśko (KO), Maciej Gdula (Lewica), Klaudia Jachira (KO), Paulina Matysiak (Lewica), Franciszek Sterczewski (KO), Małgorzata Tracz (KO) oraz Urszula Zielińska (KO) - wystosowała do ministra klimatu interpelację w sprawie dofinansowania zakupu rowerów elektrycznych w ramach Funduszu Niskoemisyjnego Transportu. To ciekawy pomysł, bo w przeciwieństwie do samochodów, na rower o napędzie elektrycznym stać przeciętnego Polaka.
Od 5 do 20 tys. zł - tyle przeciętnie kosztują elektryczne rowery dostępne na polskim rynku. Gdyby wobec jednośladów zastosowano państwowe dofinansowanie w wysokości 30 proc. kosztów zakupu, ceny wyniosłyby od 3,5 do 14 tys. zł. To przedział cenowy, jaki byłaby skłonna zaakceptować spora grupa naszych rodaków.
Co dostajemy za takie pieniądze? Przeciętnie zasięg wynosi ok. 100 km. Wartość ta jednak znacznie się waha w zależności od warunków zewnętrznych, ukształtowania terenu i stopnia, w jakim rower ma elektrycznie wspomagać jadącą osobę. Wystarczy wiatr z przodu, by zasięg zmniejszył się o 20-30 km, oraz regularny podmuch w plecy, by efekt był odwrotny. Bierze się to ze stosunkowo niskiej mocy silników wspomagających w rowerach - najczęściej jest to 250 W.
Zelektryfikować rowerem
Czy elektryczne rowery mogą być współczesnym odpowiednikiem "malucha" i zelektryfikować polskie społeczeństwo? Wadą jednośladów jest to, że wygoda ich użytkowania drastycznie spada w czasie opadów deszczu czy zimą. Problemem jest również to, że trudniej niż samochodem jest nim np. odwieźć dziecko do przedszkola czy szkoły. Dodatkowo w wielu miastach infrastruktura rowerowa pozostawia wiele do życzenia. Są jednak również zalety. I to spore.
Oprócz ceny jest nią zwrotność, przekładająca się na tempo pokonywania zakorkowanego miasta. Użytkownik roweru w mniejszym stopniu musi martwić się kwestią miejsca do zaparkowania. Czas ładowania akumulatora to przeważnie od 4 do 8 godzin przy użyciu zwykłego gniazdka. Wystarczy więc podłączyć rower wieczorem, by po przebudzeniu się dysponować pełnym zasięgiem.
Dodatkowo wiele modeli ma łatwy w demontażu akumulator (zamykany na kluczyk). Jeśli więc nie masz gniazdka w piwnicy, nie musisz wnosić do mieszkania całego roweru. Dodatkowo do stałych kosztów nie dochodzą nam wydatki na obowiązkowe ubezpieczenie (choć i tak je rekomenduję) oraz obligatoryjne przeglądy. Wreszcie w przeciwieństwie do dopłat do samochodów na rządowym programie mogłyby skorzystać polskie firmy, bo rodzimi producenci rowerów mają w swoim portfolio takie maszyny.
Dobry wybór, ale...
Zaproponowane przez posłów rozszerzenie dopłat jedynie do rowerów to, wbrew temu, co można byłoby sądzić, dobry pomysł. Dlaczego z dopłat nie mieliby skorzystać chętni na zakup hulajnóg? Status prawny tych ostatnich wciąż nie został w Polsce uregulowany, a to oznacza, że zwiększanie ich liczby dopłatami nie byłoby rozsądne. A co o wspomaganych elektrycznie rowerach mówią przepisy?
W Prawie o ruchu drogowym czytamy: "(...) rower może być wyposażony w uruchamiany naciskiem na pedały pomocniczy napęd elektryczny zasilany prądem o napięciu nie wyższym niż 48 V o znamionowej mocy ciągłej nie większej niż 250 W, którego moc wyjściowa zmniejsza się stopniowo i spada do zera po przekroczeniu prędkości 25 km/h". Użytkownik takiego pojazdu musi poruszać się po drogach dla rowerów, o ile prowadzą one w kierunku zgodnym z celem, do którego dąży, a w razie ich braku jedzie po ulicy, nie stwarzając zagrożenia dla idących chodnikiem pieszych. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby użytkownicy wspomaganych elektrycznie rowerów postulowali za zwolnieniem ich z obowiązku jazdy drogami rowerowymi w tych częściach miast, w których prędkość na drogach ograniczona jest do 30 km/h.
Jeśli dopłaty do elektrycznych rowerów mogłyby choć trochę zbliżyć wizerunek ruchu w polskich miastach do tego, co można na co dzień oglądać w Kopenhadze czy Amsterdamie, to jestem jak najbardziej za. Kłopot jednak w tym, że pieniądze w budżecie mogłyby się szybko skończyć.