FAP to również wydatki
W wypadku tych pierwszych co kilka lub kilkanaście tysięcy kilometrów musimy zainwestować, z reguły kilkaset złotych, by uzupełnić płyn. Bez niego filtr nie będzie działał poprawnie, a na desce rozdzielczej wyświetli się stosowny komunikat sugerujący wizytę w serwisie. To jednak nie wszystko. Mokry filtr cząstek stałych składa się z kilku elementów, takich jak czujnik otwarcia wlewu paliwa, urządzenie dawkujące płyn do baku czy czujnik różnicy ciśnień. Również one z czasem mogą ulec awarii i generować dodatkowe koszty.
Zbiornik z cieczą uzupełniamy co kilkadziesiąt tysięcy kilometrów, jednak substancja czynna w nim zawarta pozostaje w filtrze. Zatyka go z czasem, ale dzieje się to powoli. Inna opcja przewiduje, że gdy filtr jest pełny, układ paliwowy dostarcza większej ilości paliwa, które dopala się w filtrze, podgrzewając go. Konsekwencją jest to, że część paliwa spływa też po ściankach cylindra do miski olejowej, rozrzedzając olej silnikowy. Ale filtr się oczyszcza.
Można też zapomnieć o tankowaniu za kilkanaście złotych. To także nic dobrego dla tej technologii. Każde otwarcie korka wlewu paliwa na dłużej niż parę sekund rejestrowane jest przez sterownik, który następnie dokonuje pomiaru poziomu paliwa oraz oblicza, ile "doszło". Następnie do baku wtryskiwana jest odpowiednia ilość dodatku ułatwiającego spalanie sadzy. Jeśli zatankowaliśmy mniej niż ok. 7 litrów, układ tego nie zauważy i nie doda "dopalacza". Nie jest to jednak sposób na oszczędności. W efekcie dojdzie do szybszego zatkania filtra. W wypadku usterki ceny naprawy są wysokie.