Centralna Ewidencja Pojazdów pełna bubli
Przedstawiciele oficjalnych instytucji odpowiedzialni za politykę motoryzacyjną w Polsce czerpią informacje o krajowym parku samochodowym z Centralnej Ewidencji Pojazdów. Tymczasem dane te są na tyle nieaktualne, że poważnie zniekształcają obraz parku samochodowego w Polsce.
Budowana z mozołem przez wiele lat Centralna Ewidencja Pojazdów miała przyczynić się do ucywilizowania obrotu pojazdami oraz ukrócenia rozmaitych patologii. Jej zadaniem było stanie się również źródłem twardej wiedzy na temat tego, czym jeżdżą Polacy. Przez fałszujący rzeczywistość pryzmat statystyk CEP-u, na rynek motoryzacyjny patrzą ci, od których zależy kształt regulujących go przepisów. Może to doprowadzić do podejmowania błędnych decyzji, które odczują wszyscy obywatele. Poważnie ucierpi na tym również niezależny rynek motoryzacyjny.
Niektóre dane zebrane w bazach CEP odbiegają od rzeczywistości w sposób wręcz kuriozalny. Wynika z nich bowiem na przykład, że mamy w Polsce 23 073 pojazdy starsze od motoryzacyjnej legendy, czyli Forda T, pierwszego samochodu produkowanego na taśmie montażowej. Z państwowych danych wynika zatem, że w Polsce przechowało się historyczne dziedzictwo światowej motoryzacji, a unikaty, o które powinny starać się muzea z całego świata, można znaleźć w każdym powiecie.
W ewidencji znajduje się 5 milionów pojazdów, którym przysługują żółte tablice rejestracyjne. Wśród tych aut jest między innymi 38 tysięcy syren. Według CEP jest ich w Polsce więcej niż egzemplarzy wielu współczesnych popularnych aut. Z kolei filarem polskiego transportu jest wedle bazy CEP samochód dostawczy marki Żuk. Zarejestrowanych jest bowiem 65 tysięcy takich wehikułów.
To jednak nie koniec niespodzianek dla miłośników historii motoryzacji, jakie kryją się w zbiorach CEP. Oto bowiem aż 2659 zarejestrowanych aut zostało wyprodukowanych w roku 1900. Są to więc prawdziwe cudeńka z czasów Benza i Maybacha, pionierów motoryzacji. Centralna Ewidencja Pojazdów w swoim zamiłowaniu do przeszłości poszła jednak dalej. Otóż można w niej znaleźć pojazdy, które według zapisanych w bazie informacji mają ponad... tysiąc lat, a więc były niemymi świadkami Chrztu Polski.
Można się śmiać z tych kwitnących od lat w CEP-ie kwiatków. Problem polega jednak na tym, że konsekwencje panującego w państwowym systemie bałaganu są niezmiernie poważne. Aż 6,7 miliona nieaktywnych od 8 lat pojazdów, czyli takich, które nie przeszły okresowego badania technicznego, zaśmieca oficjalne bazy Centralnej Ewidencji Pojazdów, tworząc błędne wyobrażenie o parku samochodowym w Polsce, zarówno co do średniego wieku eksploatowanych pojazdów, jak również nasycenia samochodami polskiego rynku.
Dane CEP, na które niczym na świętą księgę powołują się rozmaite środowiska wyliczając w oparciu o nie różne wskaźniki, wykorzystywane są do kształtowania opinii publicznej, którą alarmuje się informacjami o zalewaniu Polski przez „złom” sprowadzany z zachodu oraz zagrożeniu bezpieczeństwa ruchu drogowego wynikającego z faktu, że jeździmy najstarszymi samochodami w Europie. Mówiąc krótko, niektóre grupy interesu wymachują obarczonymi poważnymi błędami statystykami, postulując ograniczenie indywidualnego importu używanych aut z zagranicy, co ma wpłynąć rzekomo na odmłodzenie parku samochodowego, a co za tym idzie poprawę bezpieczeństwa, ograniczenie zanieczyszczenia środowiska itd.
Tymczasem, jeśli weźmie się poprawkę jedynie na martwe dusze w CEP-ie, okazuje się, że średni wiek samochodów osobowych i ciężarowych w Polsce zawyżony jest aż o 4 lata i wynosi nieco ponad 12,1 lat. Olbrzymie różnice między stanem faktycznym, a statystyką opartą na danych CEP widać również w liczbie pojazdów przypadających na 1000 mieszkańców. Wynosi ona 405 samochodów, czyli aż o 113 mniej, niż wynika to z oficjalnych danych.
Kiedy widzi się polską motoryzację taką, jaka ona jest, nie zaś jej odbicie w krzywym zwierciadle CEP-u, dochodzi się do odmiennych wniosków. Pod względem wieku samochodów nie odbiegamy bowiem tak radykalnie od średniej unijnej, jak to nam niektórzy wmawiają. Jeśli zaś chodzi o stopień nasycenia pojazdami społeczeństwa, plasujemy się nie w awangardzie unijnej, lecz poniżej średniej, za takimi krajami jak choćby Łotwa i Czechy.
Nieaktualne dane stanowią również potencjalną pułapkę dla branży niezależnych usług warsztatowych. Budowanie na ich podstawie planów biznesowych może doprowadzić w konsekwencji do zupełnie nietrafionych decyzji. Można sobie wyobrazić, że ktoś np. postanawia wyspecjalizować się w obsłudze wspomnianych już żuków, do obsługi których jako jedno z głównych narzędzi diagnostycznych stosuje się próbnik w postaci kabli z żarówką. Oczywiście to celowo przerysowany przykład, ale pokazuje mielizny jakie powstają z powodu bezkrytycznego powoływania się na te dane. Alfred Franke, prezes Stowarzyszenia Dystrybutorów i Producentów Części Motoryzacyjnych zwraca uwagę na gigantyczną różnicę w wartości rynku części i napraw, wynikającą z błędów zawartych w danych CEP – Wynosi ona aż 9 mld zł. To o 2 mld więcej niż budżet Polski przewiduje na ochronę zdrowia.
Zafałszowana statystyka szkodzi również dystrybutorom. – Błędne dane o wielkości parku samochodowego powodują bezwiedne przekazywanie przez podmioty działające na tym rynku fałszywych informacji swoim partnerom handlowym, a także bankom, firmom ubezpieczeniowym, akcjonariuszom – wyjaśnia Bogumił Papierniok, Dyrektor Zarządzający Moto-Profil Sp. z o.o.
Swoje obawy zgłasza również branża stacji kontroli pojazdów. – Nieodpowiadające rzeczywistości statystyki mogą doprowadzić do nadmiernego stymulowania wzrostu liczby SKP tam, gdzie jest to ekonomicznie nieuzasadnione – twierdzi Jerzy Maliński, prezes Organizacji Pracodawców Moveo.
Dobrze by było, żeby głos sektora niezależnego nie tylko wybrzmiał, ale również został usłyszany przez naszych prawodawców. Bez właściwego oglądu rzeczywistości trudno o sensowną politykę motoryzacyjną, która będzie kierowała się interesem zarówno konsumentów, jak i całej gospodarki.
Źródło: Stowarzyszenie Dystrybutorów i Producentów Części Motoryzacyjnych
mp/moto.wp.pl