600 tys. elektryków i hybryd w 10 lat. Czy to możliwe?
Rząd zmienił strategię – już nie upiera się przy milionie aut elektrycznych, jakie miały wyjechać na polskie drogi do roku 2025. Data została przesunięta na 2030 r., liczba spadła do 600 tys. aut, a w dokumencie można przeczytać, że będą to nie tylko elektryki, lecz również hybrydy. Pytanie, czy tym razem są to realne założenia.
To, że milion wozów na prąd w niespełna 10 lat (zapowiedź padła z ust Mateusza Morawieckiego w 2016 r.) to mrzonka i absolutnie nierealny plan, wszyscy wiedzieliśmy od samego początku. W końcu zrozumiał to również sam rząd, który w oficjalnym dokumencie "Strategia Zrównoważonego Rozwoju Transportu do 2030 r." przyjął już zupełnie inne założenia.
– I bardzo dobrze, bo wreszcie są one realne. Po pierwsze sensownie wydłużono ten okres "transformacji" z klasycznej spalinowej motoryzacji do tej zelektryfikowanej i ekologicznej. Po drugie, uwzględniono w tym procesie również niskoemisyjne hybrydy. A one w miastach jeżdżą przez 50-60 proc. czasu wyłącznie na prądzie, ale w przeciwieństwie do elektryków nie mają ograniczonego bateriami zasięgu i nie trzeba ich ładować z gniazdka – komentuje Jacek Pawlak, prezes Toyota Central Europe. Ocenia, że na tych zmianach skorzystają wszyscy.
Optymizm branży nie jest jednak odpowiedzią na pytanie: czy 600 tys. samochodów elektrycznych i hybryd do 2030 r. to realna prognoza, czy znowu mówimy o "chciejstwie"? W tak dalekiej perspektywie (jakby nie patrzeć to ponad dekada) trudno przewidzieć, jak dokładnie wyglądał będzie rynek. Niemniej wczytując się w dotychczasowe statystyki i biorąc pod uwagę to, co dzieje się na rynku, można wyciągnąć pewne wnioski.
W ciągu zaledwie kilku lat udział aut z alternatywnymi napędami (HEV, PHEV i EV) w Europie zwiększył się z 1 do 7,2 proc. Już teraz wiadomo, że w tym roku liczba ich rejestracji po raz pierwszy w historii przekroczy milion, a 70 proc. z tego stanowiły będą klasyczne hybrydy. Te co roku notują wzrosty sprzedaży rzędu 30-50 proc.
Lexus grubo ponad połowę swoich aut na Starym Kontynencie sprzedaje w wersjach hybrydowych, a po zamianach w procedurach badania emisji spalin (słynne przejście z NEDC na WLTP) we wrześniu 2018 r. jako jedyna marka premium notuje wzrosty.
W Polsce sprzedaż aut elektrycznych kuleje ze względu na wysokie ceny i nadal raczkującą infrastrukturę do ich ładowania. Ale hybrydy mają się świetnie. Tylko w ubiegłym roku sprzedano ich 22,8 tys., czyli ponad 30 proc. więcej niż w roku 2017. Z kolei w pierwszym półroczu tego roku zarejestrowano ich już niemal 17 tys., co oznacza wzrost o 50 proc. rok do roku.
Niemal pewne jest, że do grudnia "pęknie" bariera 30 tys. hybryd. Nawet gdybyśmy zostali na takim poziomie przez następne 10 lat, to w tym czasie na drogi wyjechałoby około 300 tys. HEV, a to już połowa założonej przez rząd liczby! A przecież rynek napędów alternatywnych boom ma dopiero przed sobą.
1 stycznia 2020 r. w życie wchodzą nowe unijne regulacje, zgodnie z którymi nowe auta nie będą mogły emitować więcej niż średnio 95 g CO2 na kilometr. W związku z tym producenci zapowiadają prawdziwą ofensywę modeli elektrycznych i hybrydowych. Można zatem przyjąć, że segment ten będzie rósł być może nawet jeszcze dynamiczniej niż w ostatnich latach. Tak w całej Europie, jak i w Polsce. Zakładając hipotetycznie, że nad Wisłą średnioroczny wzrost rejestracji aut z alternatywnymi napędami będzie wynosił 20 proc., to w okresie od 2020 do 2025 r. przybędzie ich 357 tys., a do 2030 r. aż 1,1 mln!
Pamiętajmy jeszcze o tym, że do hybryd i elektryków dołączą zapewne jeszcze inne ekologiczne technologie. Choćby wodorowa, którą już ambitnie rozwijają koncerny koreańskie i japońskie. Już w przyszłym roku zadebiutować ma na rynku Lexus LS z ogniwem paliwowym – po ok. 5 minutach tankowania wodoru będzie mógł przejechać 500-600 km, a jedynym produktem ubocznym tego procesu będzie… czysta woda. Taka "czysta motoryzacja" wówczas nabierze dosłownego znaczenia.