Z Warszawy nad morze samochodem elektrycznym. GDDKiA chce, żeby to było możliwe
Są drogie i mają mizerne zasięgi. Auta elektryczne w Polsce to ciągle pieśń odległej przyszłości, ale GDDKiA chce pomóc ją nam przybliżyć. Planuje postawienie na polskich drogach międzymiastowych punktów ładowania, by pozwolić na wygodne podróżowanie po kraju.
Elektryfikacja od nowa
Jak donosi „Puls Biznesu”, Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad chce, by na trasach międzymiastowych powstało 170 ładowarek dla samochodów elektrycznych i stacji tankowania gazem lub wodorem. Na ten moment prowadzone są rozmowy z partnerami, którzy takie punkty mieliby postawić. Wymienia się operatorów MOP-ów czy koncerny paliwowe. Pierwsze zarysy konkretnych planów możemy poznać już w drugiej połowie lipca 2018 roku, GDDKiA zbiera bowiem opinie na temat projektu przez dwa miesiące.
Optymizmem napawa projekt Lotosu, który jesienią 2018 roku chce uruchomić 12 stacji ładowania na trasie Warszawa - Trójmiasto. Co więcej, będą to ładowarki CHAdeMO pozwalające na szybkie uzupełnianie akumulatorów. Jak będzie się podróżować samochodem elektrycznym w długiej trasie?
GDDKiA kontra zasięg
Kalkulator w dłoń i sprawdźmy na co faktycznie pozwoli taka inwestycja. Dojazd ze stolicy do Sopotu wymaga pokonania 433 kilometrów i według Google Maps zajmuje niecałe 4 godziny (bez jednej minuty). Dla większości samochodów spalinowych taka wyprawa nie stanowi najmniejszego problemu. Oszczędne diesle pozwolą ją przejechać w dwie strony bez zatrzymywania się po paliwo. Liczba aut elektrycznych dostępnych na polskim rynku, które pokonają ją bez postoju wynosi 0. Tutaj do gry wchodzą ładowarki.
Na potrzeby tych kalkulacji sięgnąłem po dane dotyczące dwóch modeli elektrycznych - niedawno pokazanego nowego Nissana Leafa oraz jego koreańskiego konkurenta – Hyundaia Ioniq Electric. Kosztują mniej więcej tyle samo, oferują podobną ilość miejsca wewnątrz, ale ich projektanci trzymali się nieco innych zasad. Nissan postawił na mocny silnik i dużą baterię. Hyundai twierdzi, że lepiej spisze się bardzo opływowe nadwozie i słabszy motor, bo wymaga mniejszego akumulatora.
Japończycy twierdzą, że ich model przejedzie na jednym ładowaniu nawet 380 km. To teoria. Z moich testów wynika, że w trasie realnie przejedzie się nim 250 km, czyli będziemy musieli raz podładować auto. Korzystając z szybkiej ładowarki CHAdeMO, akumulator Leafa będzie naładowany do 80 proc. po maksymalnie godzinie. Oznacza to, że przejazd z Warszawy zajmie około 5 godzin.
Hyundai Ioniq Electric według danych producenta rozładuje się po przejechaniu 280 km, lecz realnie mówi się o liczbie bliższej 200. To z kolei oznacza, że stacje ładowania na trasie Warszawa - Sopot będzie trzeba odwiedzić dwa razy. Całe szczęście, mniejszy akumulator wymaga znacznie krótszego czasu z wtyczką w kontakcie. Hyundai deklaruje, że w najgorszym wypadku doładowanie zajmie 30 minut. To z kolei oznacza, że Ioniq też pozwoliłby na przejechanie do Sopotu w 5 godzin.
Te czasy mogą jednak ulec znacznemu wydłużeniu. Wydajność baterii zależy od wielu czynników, a najważniejszym z nich jest temperatura. Zimą zasięg elektrycznego samochodu może spaść o nawet 30 proc., przekładając się na częstsze wizyty przy ładowarkach. Nie wiemy też, jaka będzie przepustowość tych stacji. Jeśli portów do ładowania w danym punkcie będzie niewiele, zrobią się kolejki. A jak koszty? Ostrożnie można przyjąć, że przejechanie 100 km samochdem elektrycznym oznacza wydatek 7 zł. Jeśli więc zapłącilibyśmy za prąd, nie ponosząc dodatkowych opłat, koszt podróży nad morze wyniósłby 30 zł i 31 gr.
Inne zachęty
Budowa sieci stacji ładowania aut to kolejny krok wprowadzający Polskę w motoryzacyjną przyszłość. Pierwszym z nich było uchwalenie ustawy o elektromobilności, która miała zachęcić Polaków do przesiadki do napędzanych alternatywnie aut.
Kuszenie wjazdem na buspasy, darmowym parkowaniem w miastach czy zwolnieniem z opłaty za wjazd do stref czystego ruchu to jednak za mało. Rozmawiając o samochodach elektrycznych (te na CNG nie cieszą się popularnością, a napędzanych wodorem aut w Polsce nie ma), wracamy ciągle do dwóch stałych kontrargumentów. Koszt kupienia takiego modelu jest astronomiczny w porównaniu do pojazdu z silnikiem spalinowym, a na jednym ładowaniu można przejechać śmiesznie mało.
Rozwiązania pierwszego z problemów jak nie było, tak nie ma. Ustawa przewiduje zwolnienie samochodów elektrycznych z akcyzy, ale są to skromne oszczędności, wynoszące zazwyczaj zaledwie kilka tysięcy zł. Cieszy natomiast, że coś rusza w temacie małych zasięgów. Za zwiększenie ich odpowiadają producenci samochodów, ale pewnym ominięciem problemu jest rozbudowa sieci ładowania aut elektrycznych, co właśnie GDDKiA chce zrobić.
Nie od razu jednak Rzym zbudowano i tak samo trzeba myśleć o tym. Im więcej stacji do ładowania, tym więcej osób zdecyduje się na zakup auta elektrycznego. Wzrosty w liczbie rejestracji zauważyliśmy już w pierwszym kwartale 2018 roku i miejmy nadzieję, że ten trend się utrzyma. Z czasem spadną też ceny takich samochodów, a zasięgi znacznie wzrosną. Nim jednak stanie się to drugie, auta na prąd będziemy zazwyczaj widywać w miastach i to tam w pierwszej kolejności zobaczyłbym więcej punktów do ładowania elektryków.