Kiedy "Dakar" zgodnie z podręcznikiem geografii, rozgrywany był w Afryce, Polakom nie szło w nim zbyt dobrze. W Ameryce Płd. nasi należeli do kategorii asów, a występy Krzysztofa Hołowczyca i Rafała Sonika, były prawdziwą rewelacją.
Na podziw zasłużył zwłaszcza "Hołek". Piąte miejsce w najsilniej obsadzonej kategorii samochodów, w konkurencji z zespołami fabrycznymi, to wynik znakomity. Potwierdziły to dwa ostatnie etapy rajdu, w których Polak klasyfikowany był na 3. miejscach. Okazuje się, że klasa kierowcy jest w stanie niemal zrównoważyć przewagę techniczną rywali.
Wielkie brawa należą się także Sonikowi, który zajął 3. miejsce wśród trzynastu quadów, które dojechały do mety Rajdu Dakar. - Przegrałem z nie byle kim. Zwyciężył Josef Machaczek, dla któego jest to już piąty triumf w Dakarze. Od kilkunastu lat poświęca się tej imprezie. Więc chyba nie jest wstydem przegrać z Michaelem Schumacherem quadów, bo tak można powiedzieć o Czechu - mówi 42-letni biznesmen i wielki miłośnik quadów.
- Drugie miejsce zajął Argentyńczyk Marcos Patronelli, który swoją ojczyznę zna jak ja Pustynię Błędowską. Zawsze mógł liczyć na pomoc kibiców. Sam widziałem, jak po wyjeździe z kamienistej sekcji byli gotowi wymienić mu koła. A ja wyjeżdżałem stamtąd na trzech kapciach, które musiałem naprawiać przez godzinę. Myślę więc, że chyba nie przyniosłem wstydu - dodaje ze skromnością Sonik.
Słowa uznania należą się także Jakubowi Przygońskiemu. Dla młodego motocyklisty był to pierwszy start w Dakarze, dlatego jego 11. miejsce należy uznać za bardzo dobre. - Wiele zawdzięczam Jackowi Czachorowi i Markowi Dąbrowskiemu. Mało który zawodnik otrzymuje takie wsparcie, jakie ja od nich dostałem. Większość uczy się na błędach, a ja dzięki Jackowi i Markowi ich uniknąłem. Wykorzystałem ich wiedzę. Bardzo im dziękuję - mówi Przygoński.
WP.PL/Przegląd Sportowy/Super Express