Rosnące od kilku miesięcy ceny paliw sprawiają, że kradzież benzyny i oleju napędowego staje się w Polsce coraz bardziej popularna. Pomysłowość złodziei ogranicza się do kilku wypróbowanych sposobów.
Jeszcze przed dwoma laty pokonanie stu kilometrów samochodem kompaktowym pochłaniało mniej niż 30 złotych. Dziś trudno zejść poniżej 40 czy 50. Gdy przysłowiowa „stówka” wystarcza już ledwie na dwieście kilometrów pokonanych w tempie emerytowanego instruktora ecodrivingu, pojawia się pokusa „załatwienia” tańszego paliwa. Niektórzy oszczędni „pożyczają” paliwo ze służbowych samochodów, inni idą na całość i wybierają bardziej ryzykowną drogę.
Proceder, o którym mowa, doskonale znany jest funkcjonariuszom policji oraz załogom większości stacji benzynowych w kraju. Policjanci z całej Polski dzień w dzień odbierają zgłoszenia o „zapominalskim” kierowcy w kapturze lub w kominiarce, który po zatankowaniu niby przez przypadek nie odwiedził kasy, by zostawić tam znaczną część swej pensji. We Wrocławiu złodziej, który wykorzystał ten właśnie scenariusz, zadbał nawet o to, by w bagażniku samochodu, którym podjechał na stację paliw, umieścić duży pojemnik, a następnie wypełnić go drogocennym płynem. Niewiele rzadziej mundurowi słyszą o iście sąsiedzkiej współpracy pomiędzy Polakami. Spuszczanie paliwa z zaparkowanych samochodów, czy maszyn budowlanych jest na porządku dziennym w miastach i na placach budów.
Paliwowi złodzieje niezależnie od szerokości geograficznej wypracowali niemal identyczny scenariusz, zapewniający maksimum anonimowości. Kluczem do darmowego tankowania są „pożyczone” tablice rejestracyjne. Kradzione numery w niektórych przypadkach uniemożliwiają ujęcie sprawców. Policjanci docierają do prawowitego właściciela numerów, co jest równoznaczne z zakończeniem poszukiwań. Paradoksalnie jednak kradzione tablice rejestracyjne mogą zwiększyć ryzyko samej kradzieży paliwa. Numer rejestracyjny każdego pojazdu znajduje się również na nalepce, którą przytwierdza się do przedniej szyby. Fakt ten wykorzystują właściciele niektórych stacji paliw i umieszczają na swoim terenie kamery, które pozwalają pracownikom w czasie rzeczywistym odczytać numery na nalepce. Jeśli są one zasłonięte lub nie zgadzają się one z tymi, które widnieją na tablicach rejestracyjnych, wiadomo z kim ma się do czynienia.
Taki właśnie przypadek miał miejsce w maju 2011 r. na jednej z łódzkich stacji paliw. Jej pracownica, która chciała przeszkodzić w kradzieży, została potrącona przez złodzieja i w wyniku przejechania po nodze doznała poważnego złamania. Kierowcy Nissana udało się ukraść paliwo za kwotę nieco ponad 200 zł.
Sporadycznie trafiają się niezbyt rozgarnięci złodzieje przyłapani przy pracy bez zasłaniającej twarz czapki, kaptura czy kominiarki. Zaopatrzeni w nieswoje tablice jak gdyby nigdy nic podjeżdżają pod dystrybutor, zazwyczaj wybierają ruchliwe stacje, by nie wzbudzać zbędnego zamieszania i zainteresowania. Po zatankowaniu czym prędzej oddalają się. Na nic zdaje się monitoring czy czujna obsada, w miarę możliwości kontrolująca poczynania tankujących kierowców. Wedle policyjnych statystyk, wśród stacyjnych złodziejaszków wykształciły się dwa nurty. Pierwsi idą na całość i tankują nie tylko do samochodowego zbiornika. W ruch idą także kanistry lub nawet beczki mieszczące po 200 czy 400 litrów. W takich przypadkach straty sięgają nawet kilku tysięcy złotych. Mniej pewni siebie lub dopuszczający możliwość zdemaskowania, tankują maksymalnie za 250 złotych, bowiem do tej kwoty popełniają wykroczenie, a nie przestępstwo zagrożone karą pozbawienia wolności.
Do tej pierwszej grupy należeli członkowi szajki złodziei paliwa z Łodzi, którzy zostali zatrzymani w październiku 2011 r. Dziesięć osób działających przez kilka miesięcy ukradło wprost ze stacji paliwo na łączną kwotę około 12 tys. zł. Złodzieje działali w różnych składach osobowych; wymieniali się samochodami, a nawet dla zmylenia pracowników stacji i policji, odzieżą. - Byli na tyle pewni siebie, że w żadnym przypadku nie próbowali nawet maskować twarzy; dochodziło nawet do sytuacji, że ostentacyjnie patrzyli w oko kamer, pokazując niecenzuralne gesty - mówi policjant, który zajmował się tą sprawą.
Podobny problem mają właściciele firm transportowych i budowlanych. W ich szeregach niemałe zamieszanie powodują nocne wizyty amatorów cudzego oleju napędowego. Złodzieje doskonale wiedzą, że ciężki sprzęt i auta ciężarowe, w swych przepastnych zbiornikach gromadzą po kilkaset litrów ON. Wyposażeni w niezbędny sprzęt, spuszczają z koparek, wywrotek bądź tirów wiele litrów cennego płynu. Niestety, coraz częściej zdarzają się przypadki kradzieży paliwa z zaparkowanych na blokowiskach samochodów. Na pierwszy rzut oka, właściciel nie dostrzega żadnych strat. Dopiero próba odpalenia i późniejsze szukanie przyczyny braku reakcji ze strony silnika podsuwa prawdziwy powód. Złodzieje korzystając z braku świadków, zwykłym śrubokrętem dziurawią plastikowy lub metalowy zbiornik paliwa i do podstawionej pod samochód miski zbierają paliwo. Bardziej „ambitni” opróżniają baki poprzez wlew. Wystarczy kilka chwil by
przedziurawić bak lub sforsować symboliczną klapkę i ukraść paliwo.
Na walkę z kradzieżami paliw jest kilka prewencyjnych sposobów. Właściciele stacji benzynowych wolą opłacić etatowego ochroniarza, nieustannie monitorującego sytuację przy dystrybutorach. Widok umundurowanego pana odstrasza potencjalnych złodziei. Analogicznie postępują firmy budowlane i transportowe, dbające w ten sposób o zawartość zbiorników paliwa. W ciężkiej sytuacji są zwykli kierowcy zmuszeni do parkowania pod chmurką. Dla nich jedynym ratunkiem jest zostawianie auta w ruchliwym i oświetlonym miejscu.
Jak się okazuje, wysokie ceny paliwa do popełniania przestępstw skłaniają nie tylko kierowców, ale też właścicieli stacji paliw. Coraz częściej zdarza się, że oszukują one oferując paliwo nie spełniające wymogów jakości. Jak pokazała kontrola UOKiK-u, na sprawdzonych w 2011 r. stacjach paliw aż 5,4 proc. próbek benzyny i oleju napędowego nie spełniało norm jakościowych. Rok wcześniej było to blisko 4,19 proc. Tendencja jest więc wzrostowa.
Są też przypadki znacznie bardziej drastyczne. Jak początkiem marca 2012 r. donosiła Gazeta Krakowska, na stacji benzynowej Petro Net w Szycach pod Krakowem przez dwa tygodnie sprzedawano benzynę wymieszaną z wodą. Po zatankowaniu takiego paliwa samochody nie nadawały się do jazdy. Jak mówił cytowany przez gazetę Konrad Macala, na wspomnianej stacji do baku wlał 10 litrów benzyny PB95. Udało mu się tylko dojechać do domu. Tam jego polonez odmówił posłuszeństwa. Powiadomieni o kłopotach klienta pracownicy stacji oddali mu 50 zł za paliwo i poradzili, żebym pojechał do mechanika. Obiecali zwrot pieniędzy na naprawę. U mechanika okazało się, że na 10 litrów paliwa benzyny było zaledwie ok. 2,5 litra. Reszta była wodą.
Częstotliwość kradzieży paliwa i oszustw na stacjach benzynowych najprawdopodobniej będzie rosnąć. Wskazuje na to fakt, że paliwo znów drożeje i na razie nie jest pewne, na jakiej „psychologicznej barierze” zatrzymają się ceny przy dystrybutorach.
Piotr Mokwiński
tb/