Mario Theissen, szef zespołu, przyszedł do mnie przed startem i powiedział, że przewiduje, że stanę na podium, ale potraktowałem to jako żart - mówi Gazecie Wyborczej po wyścigu o Grand Prix Włoch Robert Kubica.
Co okazało się kluczowe w tym wyścigu?
- Hm, widocznie to, że jestem dobry.
Na pierwszej szykanie było dość ciasno i nerwowo. W Pańskim samochodzie poszedł dym z prawego przedniego koła...
- Tak, koło się zblokowało, sporo z niego starłem gumy, było później nieco kwadratowe. Czułem jego wibracje, choć nie aż tak wielkie, aby przeszkadzały. Zresztą, od tego momentu do pierwszego pit-stopu [postoju na zmianę opon i zatankowanie] to była najlepsza część wyścigu. Później samochód stał się podsterowny. A poza tym przez trzy, cztery okrążenia musiałem dogrzewać opony [guma musi mieć odpowiednią temperaturę, aby osiągnąć najlepszą przyczepność].
Wyprzedził Pan Nicka Heidfelda naprawdę wielkim manewrem na pierwszej szykanie...
- Wielkim? Po prostu zauważyłem szansę. Nick został zepchnięty przez Michaela Schumachera na bok i przyspieszyłem. Poza tym ja znam tor w Monza z wcześniejszych startów i wiem, że najważniejsza jest właśnie ta pierwsza szykana. I że nie można w nią wjechać na pełnym gazie. Nie jest ważne, aby wjechać do tej szykany pierwszym, tylko żeby z niej wyjechać pierwszym. No i ważne rzeczy działy się na koniec wyścigu. Kiedy silnik Alonso zaczął dymić, zjechałem na bok, aby nie wjechać na olej, co mogło się skończyć poślizgiem. Zdaje się, że to było przyczyną kłopotów Felipe Massy, który musiał uszkodzić sobie oponę w tym samym miejscu. Nie zdołał wyhamować. Jak zobaczyłem, że obaj już przestali się liczyć jako moi przeciwnicy, postanowiłem oszczędzać silnik - muszę go używać jeszcze w jednym wyścigu.