Zbagatelizowanie mandatu karnego
Niemal każdemu kierowcy prędzej czy później przytrafi się nieprzyjemne spotkanie z mundurowymi lub przyjdzie do niego list ze zdjęciem z fotoradaru. Każde z nich oznacza zazwyczaj mandat karny i przypisane do wykroczenia punkty karne.
Można pomyśleć, że w takiej sytuacji większość kierowców po prostu płaci przelewem lub na poczcie i zapomina o przykrym incydencie. Nic bardziej mylnego. Nadal ogromna rzesza przyłapanych na łamaniu przepisów zmotoryzowanych próbuje uniknąć płacenia mandatów. W ich mniemaniu za zignorowanie korespondencji od straży gminnej lub nieopłacenie mandatu nałożonego przez policję nic im nie grozi. Istotnie, natychmiast po upłynięciu ustawowych siedmiu dni na zapłatę mandatu nic złego się nie dzieje. Mundurowi dają nam znacznie więcej czasu na bezkarne uregulowanie płatności. Niemniej, po kilku tygodniach lub miesiącach możemy spodziewać się pisma ponaglającego do zapłaty wraz z naliczeniem symbolicznych odsetek. Jeśli i tym razem zignorujemy kwestię mandatu, sprawa nabiera o wiele poważniejszego charakteru.
Mandaty ze straży miejskiej i policji trafiają do właściwego urzędu skarbowego, a ten pobiera należną kwotę - wraz z kosztami operacyjnymi - z nadpłaty podatku. Jeśli jej nie ma, sprawa trafia do wydziału windykacyjnego urzędu miasta lub gminy, skąd urzędnicy wysyłają do pismo z informacją o wszczęciu procedury windykacyjnej. W wyniku tego należy się spodziewać zajęcia odpowiednich środków pieniężnych na koncie bankowym. Obok mandatu trzeba wówczas zapłacić jeszcze koszty całej procedury windykacyjnej, a nawet opłaty bankowe temu towarzyszące. Może to być nawet dodatkowe kilkaset złotych.