Test: Honda CRF1100L Africa Twin - czy warto dopłacać do "adwenczera"?
Africa Twin wykonuje nie lada szpagat pomiędzy typowym motocyklem do "upalania" w błocie a długodystansowym jednośladem. Dlatego przy wyborze wersji warto dobrze zastanowić się, czego tak naprawdę oczekujemy.
Rynek "wypasionych" motocykli do długich podróży ma się coraz lepiej, a i Honda ma tutaj nie lada zawodnika. Africa Twin jest już starym wyjadaczem na rynku, a w tak zwanym międzyczasie zrzuciła kilka kilogramów i otrzymała nieco większy silnik. W ofercie dostępna jest "bazowa" (choć to duże uproszczenie) wersja, jak i topowa, kryjąca się pod nazwą Adventure Sports.
Sprawa wydaje się prosta: jeśli chcesz mieć "wszystko", zostawiasz w salonie 78 900 zł i wyjeżdżasz "sportem". Nie potrzebujesz tylu gadżetów lub po prostu nie jesteś w stanie tak naciągnąć budżetu: wydajesz 67 500 i też dołączasz do teamu Africa. Tak, ale nie do końca.
Droższy Adventure Sports ma chociażby większy bak mieszczący ok. 24 l paliwa. Co więcej, Adventure Sports zapewni lepszą osłonę przed wiatrem oraz ma elektronicznie sterowane zawieszenie. Opcją w obu przypadkach jest też automatyczna skrzynia DCT. Podobno – tu oprę się na opiniach znajomych – nie jest ona tak zła. Potwierdzają to też klienci, którzy bardzo często decydują się właśnie na automat. Co kto lubi.
Mamy więc motocykl gotowy na długie trasy, ale myli się ten, kto uważa, że bazowa "Africa" ma podobny charakter. Od pierwszych metrów dało się wyczuć, że tańsza wersja jest stworzona do wjechania w ciężki teren. Może dlatego na TikToku to właśnie na Afrykach prezentowane są naprawdę szalone wyczyny.
Nie mogłem jednak pozbyć się wrażenia, że w mieście ten motocykl po prostu się dusi. Opony-kostki na mokrym asfalcie to dopiero początek. Do tego przełożenie, które sprawia, że przy 50 km/h dwójka to nieco za dużo, trójka – trochę za mało. Spalanie na poziomie 7 l/100 km boli. Wysoko postawiona kanapa, która sprawiała, że mając 180 cm musiałem stawać na palcach przy czerwonym świetle – niby nic, a jednak. Tutaj ważna uwaga – nie narzekałem na ustawienie podnóżków, ale wyżsi jeźdźcy potwierdzają, że pozycja może być niewygodna przy dłuższych odcinkach.
Wyskocz jednak gdziekolwiek poza miasto, a spory prześwit, wynoszący 25 cm, zacznie procentować. Miękki zawias ukryje wszystkie nierówności. Precyzja prowadzenia plus łatwość składania się zaskakuje. Nic tylko odkręcić manetkę, a resztę zostawić maszynie. 102 KM to już i tak za dużo do upalania w terenie. Nie wszystko jest jednak idealne.
Poważnie – Africa Twin ma kilka trybów jazdy, jak i masę ustawień, które obsługuje się prawym kciukiem i klawiaturą jak z zegarków Casio. Może gdybym przejeździł cały sezon miałbym szansę zrozumieć logikę stojącą za obsługę elektroniki. Można było to rozwiązać lepiej, prościej. Niby przygotowane tryby są ok, ale żeby coś pozmieniać, trzeba się nieźle napocić. Na szczęście, gdy już raz ustawicie motocykl tak, jak chcecie, wskazania ekranu są czytelne w każdych warunkach.
W obliczu zaciętej walki na rynku wszyscy wiedzą, że zrobienie dobrego motocykla kosztuje tyle samo, ile zrobienie złego – więc poziom jest wysoki i wyrównany. Nie dziwie się, że Afrika Twin jest tak częstym widokiem na drogach, lecz trzeba zwrócić uwagę, jak bardzo może się różnić w zależności od wersji.
Potrzebujesz czegoś do jazdy offroadowej, co może zapewnić w miarę sensowny komfort po wyjechaniu na asfalt? Nie ma się nad czym zastanawiać – potrzebujesz Afryki ze zdjęć. Robisz masę kilometrów po kraju, ale czasami musisz przebić się przez co większe nierówności? Cóż, wtedy musisz dopłacić za "sporta". A w ofercie jest jeszcze NT1100...