Znane jest powiedzenie, że życie zaczyna się po 40., a nawet przed 50. Niestety nie dotyczy samochodów. Zwykle dożywają wieku, który ludzie nazywają pełnoletniością. Oczywiście zdarzają się wyjątki. Takie auta z reguły należą jednak do wyjątkowych pasjonatów, którzy najpierw z wielkim pietyzmem je restaurują, a potem odpowiednio o nie dbają.
Prezentowany Garbus ma bogatą historię i wiele przeszedł. Na szczęście w 2007 roku stał się własnością Leona, który się nim zajął. Ówczesna kondycja Volkswagena budziła tylko litość. Nowy właściciel wracając do domu tym prawie 50-letnim autem porządnie się wystraszył, gdy w Bydgoszczy hamulce najzwyczajniej w świecie odmówiły posłuszeństwa.
* TUTAJ ZNAJDZIESZ WIĘCEJ ZDJĘĆ BŁĘKITNEGO GARBUSA * Dojechał szczęśliwie na miejsce hamując kołami o krawężniki. Ta niecodzienna przygoda nie zraziła go, a wręcz przeciwnie - po niej z jeszcze większą ochotą zakasał rękawy i rozpoczął gruntowny remont, który zdołał ukończyć dopiero po dwóch latach.
Zaczęło się od renowacji mocno skorodowanej blacharki. Niestety niektóre elementy do niczego się już nie nadawały, więc należało je zastąpić nowszymi. Tak postąpiono między innymi z podłogą czy dachem, którego stan pozostawiał sporo do życzenia. Zdecydowano się na niekonwencjonalne rozwiązanie - faltdach.
W czasach, gdy nikt nawet nie śnił o klimatyzacji, dziura w dachu zakrywana materiałowym poszyciem stanowiła idealny sposób na letnie upały. Ponieważ jest dość sporych rozmiarów, jadąc autem wyposażonym w takie udogodnienie można było czuć się prawie jak w kabriolecie. Szkoda tylko, że materiał, z którego wykonane jest poszycie, może czasem przepuszczać wodę. A o fachowca specjalizującego się w wykonywaniu pokrycia nie jest łatwo. Przy okazji kompleksowej odbudowy właściciel zdecydował się na delikatny retusz tylnej części pojazdu. Laik pewnie nie zauważy, natomiast wprawne oko znawcy dostrzeże, że klapa silnika oraz wsteczne lampy pochodzą ze starszego modelu. Po zniwelowaniu reszty blacharsko-lakierniczych niedoróbek położono świeży niebieski lakier, który ślicznie połyskuje w słońcu.
Drugi etap dotyczył zmiany motoru Garbuska. Fabrycznie tylne koła napędzał pamiętający jeszcze lata 30. silnik o pojemności 1200 ccm, jednak Leon zdecydował się na przeszczep znacznie mocniejszej i młodszej jednostki, w czym pomogli mu znakomici polscy mechanicy. Idealnie do tego nadawał się dwulitrowy motor z gaźnikami Dell’orto o średnicy 40 milimetrów.
Dodatkowo wyposażono go w ostrzejszy wałek rozrządu, nowe cylindry i tłoki z płaskimi denkami oraz chłodnicę oleju z termostatem i wentylatorem, którą udało się zmieścić obok skrzyni biegów. Następnie należało dobrać odpowiednie felgi. W przypadku tak zaawansowanego wiekowo auta mimo szerokiego asortymentu trudno wybrać coś bardziej właściwego niż 15-calowe polerowane obręcze Empi 5 Spoke. Cechą charakterystyczną większości samochodów z lat 60. była niezliczona ilość chromów, zatem powyższy zestaw pasuje tu jak ulał. Na koniec przebudowano układ wydechowy w systemie Hide Out.
Ostatnie modyfikacje dotyczyły wnętrza Garbusa. Po remoncie blacharskim i lakierniczym jedynym elementem proszącym się o odświeżenie była tapicerka. Wysłużony materiał przez niemal 50 lat miał prawo ulec zniszczeniu, więc na fotele, kanapę i boczki drzwiowe pokryto czarną skórą. Krawędzie dookoła siedzisk i oparć są zaś beżowe. Połacie gołej blachy pomalowano niebieską farbą, dodano białe elementy wykończeniowe i przedział pasażerski zyskał estetyczny, elegancki wygląd.
Po dwóch latach starannej renowacji Leon dokonał niemożliwego - tchnął w Garbusa życie. Dzięki jego samozaparciu i pracowitości mamy kolejny piękny okaz o nietuzinkowym wyglądzie, którym z powodzeniem możemy się chwalić na całym naszym kontynencie.
Piotr Mokwiński