Czują się jak władcy dróg. Mandaty przychodzą później
Ciężarówki blokujące ruch na autostradzie irytują kierowców "osobówek", lecz oni sami nie pozostają święci. W typowym polskim duchu pokazania innym, jak się powinno jeździć, blokują lewy pas. Mandaty za takie wyczyny mogą pojawić się w skrzynce nawet kilka miesięcy po wakacjach.
Policja z uwagą przygląda się powolnie wyprzedzającym się ciężarówkom. Tymczasem na ciągle budowanych i modyfikowanych polskich drogach pojawia się coraz więcej "szeryfów". Kierowców blokujących lewy pas, gdy dochodzi do zwężenia jezdni. Nie zdają sobie oni sprawy, że tak naprawdę tamują ruch jeszcze bardziej.
Policja nie zawsze jest na miejscu, by zareagować, ale nie oznacza to, że takie "szeryfowanie" uchodzi płazem niesfornym kierowcom. Za naruszenie obowiązku "jazdy prawostronnej" przewidywane są 2 punkty karne. Funkcjonariusze mogą też zwrócić uwagę na "jazdę z prędkością utrudniającą ruch innym kierowcom", za co grozi mandat w wysokości od 50 do 200 zł. Wybitnie niespokojni kierowcy, którzy dodatkowo hamują w sposób powodujący zagrożenie, muszą liczyć się z mandatem w wysokością nawet 300 zł.
Nawet jeśli policji nie ma w pobliżu, w naszej skrzynce może pojawić się zaproszenie na komendę. Jak wspominają funkcjonariusze, na skrzynkę "stop przemocy drogowej" trafiają głównie nagrania dotyczące "szeryfowania". Dopiero później na liście znajdują się takie wykroczenia jak nieprawidłowe parkowanie czy też jazda z nadmierną prędkością.
O ile w tych ostatnich przypadkach trudno o wystawienie mandatu (oszacowanie prędkości wymaga sprzętu z homologacją lub biegłego), tak blokowanie ruchu z łatwością karane jest sporym mandatem. Policja z roku na rok otrzymuje coraz więcej zgłoszeń od świadomych kierowców. W 2017 roku kupiono ponad 300 tys. rejestratorów jazdy, a na policję trafiło ponad 10 tys. zgłoszeń nieprawidłowego zachowania na drodze.
Rozwiązaniem jest jazda na suwak, która wbrew pozorom nie ma nic wspólnego z "cwaniakowaniem". Kierowcy poruszają się w jednostajnym tempie, a ruch odbywa się płynnie. Przepisy nakazują takie zachowanie np. w Niemczech czy Austrii. W Polsce Ministerstwo Infrastruktury również pracowało nad wdrożeniem tego typu rozwiązań. Wyszło jak zawsze – sprawa ucichła, a znaki pojawiające się przy drogach wskazujące na stosowanie metody "zamka błyskawicznego" są jedynie sugestią.