Zadbaj o siebie, czyli dlaczego crossover to lepszy pomysł niż samochód sportowy
Jestem gotów się założyć, że każdy marzył o autach sportowych. Wyglądają świetnie i jeszcze lepiej jeżdżą, ale uwierzcie mi, życie z nimi potrafi być męczące. Dlatego powstały crossovery, które stanowią świetny pomost pomiędzy emocjami a komfortem.
Dla niejednego z was, drodzy czytelnicy, powyższe stwierdzenia mogą brzmieć jak herezje. Jakim cudem wysoko zawieszony, stosunkowo wysoki samochód może konkurować z niskim, świetnie wyważonym wozem sportowym? Co to za pomysł, by porównywać auto praktyczne z czymś, co ma na celu wyłącznie dawanie frajdy z jazdy? I – co najważniejsze -- dlaczego twierdzę, że to pierwsze jest lepsze?
Sam przez długi czas byłem w obozie stojącym w kontrze do zdobywających popularność crossoverów. Nie lubiłem ich. Nie rozumiałem ich. Twierdziłem, że to one odpowiadają za nudę i stagnację w motoryzacji. Były dla mnie tworem odpowiadającym na pytanie, którego nikt nie zadał. Sęk w tym, że właśnie w tej kwestii myliłem się najbardziej. Odpowiedź przyszła, gdy w końcu stanąłem na przekór reklamom i kupiłem samochód sportowy.
Samochody sportowe są fajne, ale...
Był niski, siedziało się przy samym asfalcie, a ułożenie fotela wymuszało wręcz wyścigową pozycję za kierownicą. Zawieszenie było twarde, a układ kierowniczy działał z wyraźnym oporem. Do tego skrzynia manualna, która każdą zmianę przełożenia potwierdzała satysfakcjonującym kliknięciem. Byłem oczarowany, aż przyszedł czas na pierwszą, dłuższą podróż.
Trasa, którą dotychczas pokonywałem w około 3 godziny, nagle wymagała zatrzymania się w połowie, by zwyczajnie odpocząć. Chciałem oderwać się od dźwięku silnika dostającego się do kabiny, niewygodnej pozycji oraz podskakiwania na każdej dziurze. Wtedy też zacząłem zastanawiać się, kiedy większość osób decyduje się na samochód sportowy i znalazłem dwa scenariusze. Czasem dzieje się to na początku przygody z motoryzacją. Częściej w znacznie późniejszym okresie.
Tak naprawdę to ma sens. Po wielu latach podejmowania rozsądnych i przemyślanych decyzji ("przecież do bagażnika muszą zmieścić się walizki całej rodziny!") przychodzi czas na coś dla siebie. Mając odłożony zapas gotówki, możemy pozwolić sobie na coś bardziej szalonego. Czymś takim jest właśnie samochód sportowy. Problem w tym, że to wcale nie jest taki dobry wybór.
Część problemów już opisałem. Nie wspomniałem o niewygodnym wsiadaniu i szalenie niepraktycznych wnętrzach. Wcale nie chodzi o to, że do bagażnika nie zmieści się dowolna torba o pojemności większej niż worek foliowy, ale chociażby o widoczność. Zaglądanie do tyłu przez ramię w aucie sportowym jest równie skuteczne, co próba bezbolesnego przejścia w nocy na boso po pokoju, w którym dzieci rozsypały klocki lego.
To co robić?
Odpowiedź jest bardzo prosta: dać szansę crossoverom. W przeciwieństwie do tradycyjnych SUV-ów przedkładają styl nad praktyczność. To tutaj projektanci mogą decydować się na ryzykowne zabiegi, które nie wszystkim przypadną do gustu. Wystarczy spojrzeć na nowego Volkswagena T-Crossa i jego masywne nadkola, nietypowe tylne światła i odważne pakiety stylistyczne.
Jednocześnie te walory praktyczne nie są zupełnie pominięte, jak w przypadku samochodów sportowych. W volkswagenie pozycja za kierownicą jest o 10 cm wyższa niż w przypadku Polo i to robi różnicę. Widoczność w aucie jest na fantastycznym poziomie, co ułatwia manewrowanie w mieście. Jest też spory (bo aż o pojemności 455 litrów!) bagażnik i przesuwana tylna kanapa, dzięki czemu wnętrze można dostosować do swoich potrzeb.
Crossovery charakteryzują się też świetnymi właściwościami jezdnymi. To kolejna cecha, która odróżnia ich od tradycyjnych SUV-ów, które zazwyczaj są nastawione na komfort lub przytłaczający rozmiar (a za tym idzie wysoka masa). Tutaj producenci mogą pokusić się o bardziej bezpośredni układ kierowniczy i twardsze zawieszenie, dzięki czemu T-Cross prowadzi się dynamicznie. Nie jest jednak męczący w długich podróżach. Pod tym względem inżynierom udało się znaleźć naprawdę złoty środek.
Przystępna cena i spokojna eksploatacja
Najważniejsze, że to wszystko jest dostępne dla polskiego klienta. Bazowa cena T-Crossa to 69 790 zł i już taka wersja na pokładzie ma bogate wyposażenie. Są światła LED z tyłu, klimatyzacja, radio z kolorowym wyświetlaczem, systemy bezpieczeństwa w tym Front Assist oraz asystent martwego pola. Ponadto Volkswagen oferuje szereg nowoczesnych instrumentów finansowych, dzięki którym auto staje się jeszcze bardziej przystępne.
A co po zakupie? Tutaj czekają nas lata... spokoju. Auto jest bardzo dobrze wykonane, więc nie trzeba się martwić o to, że coś zacznie skrzypieć. Tak jak każdy samochód Volkswagena, T-Cross ma dwuletnią gwarancję, a importer oferuje pakiet przeglądów na nawet 4 lata. Ponadto, na wizyty w serwisie można wygodnie umawiać się za pomocą aplikacji mobilnej, a dzięki szerokiej siatce ASO niezbędną kontrolę można wykonać nawet w trakcie wielkiej wyprawy.
Atrakcyjny samochód dla rozsądnych
Czasy, gdy chcąc kupić coś nietypowego trzeba było liczyć się z brakiem funkcjonalności już dawno minęły. Dzięki takim samochodom jak nowy Volkswagen T-Cross nie musimy już wybierać pomiędzy jednym a drugim. Oferują one wyjątkowość godną auta sportowego z charakterystycznym dla nich angażującym prowadzeniem, ale łączą je z praktycznością i komfortem godnym SUV-a. I chyba nie trzeba nikogo przekonywać, że jest to kombinacja, obok której trudno przejść obojętnie.
Partnerem artykułu jest Volkswagen