Drugi Polak w formule 1
Tego momentu już dłużej odkładać się nie da, muszę wsiąść do F1. Więcej tu miejsca niż w Formule Renault. Auto jest z 2004 roku, ma silnik o maksymalnych obrotach ograniczonych do 12 000 i mocy pewnie z 700 koni. Przy masie 550 kg chyba wystarczy? Zmiana biegów jest elektrohydrauliczna, łopatkami na kierownicy, za to sprzęgło dla ułatwienia zamontowano mechaniczne, nożne – ręczne sprzęgło pokonałoby takich niedzielnych kierowców F1 jak ja. Wyświetlacz, lampki, bez dostatecznego poziomu obrotów zmiana biegu nie nastąpi. OK. Jadę. Ruszam z miejsca bez zdławienia silnika, gdyby nie kask, widać byłoby na mojej twarzy rumieniec samozadowolenia. Mam niecałe dwa okrążenia. Początek pierwszego jadę delikatnie, jakbym wiózł ładunek jaj przepiórczych, ale za szykaną wciskam gaz do oporu i zmieniam biegi, kręcąc silnik do ostatniej lampki, aż do szóstego przełożenia. Wielka siła aerodynamiczna próbuje wywlec mnie z kokpitu i rzucić gdzieś w przestrzeń za autem. Czuję to tak, jakby na moją głowę i klatkę piersiową
przewróciła się meblościanka pełna encyklopedii, a ja próbowałbym się utrzymać w pionie.