Drugi Polak w formule 1
Wiem, co ja tu robię. Coś, co jeszcze wczoraj wieczorem w hotelu wydawało się miłą przygodą, o której będzie można opowiadać znajomym przy winie, zaczyna wyglądać coraz bardziej przerażająco. Czuję się trochę jak astronauta z amerykańskiego programu „Apollo”, który ma wybrać się na lot próbny na orbitę okołoziemską i nie do końca wierzy, że Wernher von Braun prawidłowo skonstruował rakietę Saturn. Przymierzanie kombinezonu (wybieram o numer mniejszy niż noszę normalnie, żeby wyglądać na szczuplejszego), kasku, rękawic, podpisywanie oświadczeń o wzięciu na siebie całkowitej odpowiedzialności, to wszystko zaczyna się kumulować w mojej krwi i podnosić mi tętno. Co mnie, do diabła, podkusiło?