Volvo Ocean Race: sport dla twardzieli
Nie byłem miłośnikiem żeglarstwa. Do czasu - aż dotarłem do Alicante - gdzie stawiłem się na starcie jednych z najtrudniejszych, najbardziej prestiżowych i najbardziej medialnych regat żeglarskich na świecie - Volvo Ocean Race. Edycja 2014 właśnie ruszyła! I to jak!
Miasto Alicante, w którym żyje nieco ponad 300 000 ludzi jest o niebo przyjemniejsze niż zatłoczona, huczna i nieco przesadzona Barcelona. To jej mniejsza wersja, nie mniej urokliwa i nie mniej warta zobaczenia. Alicante na wakacje? Jak najbardziej! Miasto to już dwukrotnie otwierało regaty, a impreza którą zobaczę pierwszy raz w swoim życiu jest jej trzecią odsłoną. Jednak historia Volvo Ocean Race jest znacznie dłuższa. W 1973 roku rozpoczęła się pod nazwą Whitbread Round The World Race i trwała do 1974 roku. Organizatorem zostało stowarzyszenie Royal Naval Sailing Association (RNSA,) z głównym sponsorem, producentem marki piwa Whitbread. Odbywała się co trzy lata, a na starcie stawało wiele załóg, w pierwszej aż dwadzieścia, w tym... dwie polskie! Nazywały się Otago oraz Copernicus. Przypłynęły odpowiednio na 13 oraz 11 miejscu. To świetne wyniki. W dzisiejszych czasach trudno sobie wyobrazić, by wystartowała choć jedna łódź pod polską banderą. Cóż, czasy się zmieniają, choć kapitan Zbigniew Gutkowski,
jeden z najbardziej utytułowanych, jeżeli nie najbardziej utytułowany, polski żeglarz oceaniczny bardzo się stara, aby w niedalekiej przyszłości Polacy zaistnieli w Volvo Ocean Race. Trzymamy kciuki.
Volvo Ocean Race, czyli co?
To załogowe, etapowe regaty żeglarskie dookoła Ziemi. Jedne z najtrudniejszych na świecie. Chyba bardziej wymagające są jedynie regaty samotnicze. Pierwsze zawody odbywały się na jachtach klasy I RORC, przez wiele lat klasy zmieniano, dzisiaj żeglarze walczą na łodziach "Volvo One Design". Czym są? Przekonuję się o tym wkraczając do miasteczka zawodów, znajdującego się w samym centrum miasta. Jak wielka to impreza, przekonuję się wchodząc do mariny, która ciągnie się setkami metrów, a na niej… tysiące widzów! To absolutnie nijak ma się do naszej żeglarskiej rzeczywistości. W Hiszpanii, Francji czy Wielkiej Brytanii, nie mówiąc już o Skandynawii, Australii czy Nowej Zelandii, żeglarstwo jest sportem bardzo popularnym, jest relacjonowane, jest na czołówkach gazet i serwisów internetowych, nie tylko tych branżowych, ale też głównych. Jest w telewizji, jest wszędzie, a sportowcy są celebrytami. Po regatach Vendee Globe (samotnicze bez zawijania do portów), wszystkich uczestników do swojego pałacu zaprosił sam
prezydent Francji, Hollande, i szczerze gratulował im (w tym Zbigniewowi Gutkowskiemu, pierwszemu Polakowi który w nich wystąpił!) i z całego serca zachęcał firmy do sponsorowania żeglarstwa.
Trasa obecnej edycji jest następująca: Alicante (Hiszpania), Cape Town (RPA), Abu Dhabi (UAE),Sanya (Chiny), Auckland (Nowa Zelandia), Itajai (Brazylia), Newport (USA), Lisbona (Portugalia), Lorient (Francja), Haga (Holandia) oraz meta Geteborgu (Szwecja). Są odcinki dłuższe i krótsze, łatwe i piekielnie trudne. Niebezpieczeństw jest cała masa, to wiatr, ogromne fale, góry lodowe, czy pływające śmieci takie jak kontenerb czy drzewa. Czasem wpadnie się na wieloryba. Można też wypaść za burtę. Wówczas załoga nagle traci kontakt z tym który wypadł, a przeżycie w wodzie o temperaturze kilku stopni jest możliwe ledwie przez minuty. Owszem, zawodnicy powinni być przywiązani, ale wiadomo jak to bywa... niebezpieczeństwa czają się wszędzie i zachodzą z każdej, szczególnie niezapowiedzianej strony.
Milionowe potrzeby...
Ale wróćmy do łodzi. Wszystkie są identyczne, wszystkie mają te same żagle, kadłuby, olinowanie. Dzięki temu udało się obniżyć koszty startu, i to znacznie, choć i tak stanowią one kwotę około 12 milionów euro na team! Tanio nie jest. Wszystko za sprawą zaawansowania. Kadłuby to właściwie wyłącznie włókno węglowe, lekkie, wytrzymałe. Zresztą, większość elementów wykonana jest z tego materiału. Żagle - które właściwie wystarczają na jedne regaty, kosztują krocie, kilkaset tysięcy euro. Łódź mierzy 66 stóp (20,67 m) długości, 30,3 metra wysokości, a jej masa to 12 ton. Fakt, że broń zawodników jest identyczna, sprowadza się do tego, że liczą się właściwie wyłącznie umiejętności, doświadczenie i siła poszczególnych załóg. To pierwsze tego typu regaty na takim poziomie, to bardzo fascynujące i bardzo - powiedzmy - "fair". Jak powiedział skipper Abu Dhabi Ocean Racing, Ian Walker, "to będą najbardziej wyrównane zawody w historii regat". I nie ma innego wyjścia. W przeciwieństwie do Formuły 1, gdzie liczy się
sprzęt, tutaj liczy się człowiek. To fascynujące i czyste. Co byłoby gdybyśmy umieścili Alonso, Vettela i Hamiltona w dokładnie takich samych bolidach? Wygrałby najlepszy. Proste.
Tłumy, tłumy i tłumy!
Miasteczko zawodów jest miejscem niecodziennym. Niby wygląda niczym każde miejsce rozgrywania zawodów, ale to tylko pozór, bo klimat na imprezie żeglarskiej jest... cóż, inny. Choć zawodnicy się ścigają, choć chodzi o wynik, o bycie tym pierwszym, to wyczuwalna jest tutaj jakaś głębia. Fakt, że zawodnicy walczyć będą przez dziewięć miesięcy, że zmagać się będą z niewyobrażalnymi dla przeciętnego człowieka niebezpieczeństwami, walczyć będą z naturą, ze sobą, z zawodzącą techniką, z samotnością i konfliktami międzyludzkimi, z własnym wyczerpaniem (w trakcie zawodach chudnie się po kilka, a nawet kilkanaście kilogramów!). Do pokonania jest około 40 000 mil morskich! Oczywiście, są momenty gdzie będzie spokój, wręcz nudno, bez wiatru, wtedy trzeba czekać, ale gdy zawieje, gdy pojawią się kilkumetrowe fale, Zbigniew Gutkowski wspominał nawet o falach ponad 30-metrowych, gdy spadnie temperatura w okolice zera, czy poniżej, i w takich okolicznościach trzeba być na pokładzie, trzeba walczyć z innymi zawodnikami,
trzeba zmagać się godzinami, wtedy trzeba pokazać siłę, tę fizyczną, i tę psychiczną. A zawodnicy są przygotowani wzorowo.
Godziny na siłowni, z psychologami, tysiące kilometrów przepłyniętych dla treningu. W regatach startuje jedna ekipa złożona całkowicie z kobiet. Będąc na konferencji prasowej "dziewczyn", nie mogłem się nadziwić ich widokiem. Większość silna fizycznie, ciała muskularne, i jestem pewien, że niejednego faceta mogłyby związać w kokardkę bez uronienia kropli potu, ale wszystkie miały też siłę wewnętrzną, ich twarze - szczególnie tych doświadczonych w oceanicznych, niekiedy samotniczych rejsach - emanowały spokojem, pewnością siebie, uporem i odwagą. Naprawdę, nieliczni byliby w stanie przetrwać taki rejs. Większość z nas zwyczajnie by się poddała i błagała o zawinięcie do najbliższego portu, byle tylko umieścić stopę na ziemi.
Jednak do portu nie można ot tak dotrzeć, na niektórych etapach owszem, płynie się blisko lądu, jednak gdy znajdziesz się na południowym "Indyku" (oceanie Indyjskim, jak mawiają żeglarze), czy Atlantyku, czy Pacyfiku, bądź osławionym Hornie, wtedy do najbliższego bezpiecznego miejsca jest cholernie daleko. Nikt nie podpłynie, nie pomoże, nie możesz się poddać i poprosić o pomoc medyczną. Nie ma takiej możliwości. Dlatego, w 9 osobowej załodze jest "lekarz", a zdarza się, że przy poważniejszej awarii ludzkiej, konieczne jest kontaktowanie się telefonem satelitarnym z personelem na brzegu, gdzie lekarz kieruje poważniejszymi zabiegami czy nawet operacjami wykonywanymi na pokładzie! Życie na łodzi jest zresztą ciężkie. Jesz cały czas te same, głównie liofilizowane dania, zalewane wrzątkiem. Śpisz w "gorącym łóżku", bo zmiany odbywają się po około 3 osoby, są trzy łóżka, ktoś wstaje, ktoś od razu się kładzie spać, trójka działa na pokładzie, a ostatnia trójka „oporządza” się, przygotowuje i jest gotowa do
przejęcia zajęć. I tak przez 9 miesięcy. Z ciekawostek, aby zminimalizować masę, każdy zawodnik bierze na pokład tylko jedną torbę, bieliznę zmienia się co etap, a pierwszy z Alicante do Cape Town w RPA trwa na przykład... 20 dni. Myjesz się specjalnymi chusteczkami, przy pomocy... wody która przelewa się przez pokład. Nie ma szans na rozrywkę, na granie w karty czy tańce. To tak, jakby mecz piłki nożnej trwał kilka miesięcy, i zawodnicy zmienialiby się co kilka godzin na boisku. Cały czas się ścigasz, i ani przez chwilę nie odpuszczasz.
Zabawa się zaczyna.
Dzień przed startem odbywa się in-port race, służący temu, żeby widzowie na brzegu też mieli coś dla siebie, mogli zobaczyć ekipy na żywo. Owszem, jest istotny, ale nie tak bardzo jak wyniki na poszczególnych etapach. W dalszym ciągu mam okazję poszwendać się po miasteczku zawodów. Siedem łodzi w dalszym ciągu stoi, jedna obok drugiej. Widać już solidne przygotowania, dopinanie szczegółów, sprawdzanie wszystkiego tysiąc razy. Zaczyna się wyczuwać napięcie. Odwiedzam liczne atrakcje, jest scena na której odbywają się koncerty, są atrakcje dla dzieci, są instalacje pokazujące historię zawodów, jest stoisko Volvo na którym można zobaczyć gamę modelową tej szwedzkiej marki, w tym perełkę, nowe Volvo XC90, auto na które oczekiwano latami. Można usiąść, przymierzyć się, dotknąć technologii, takiej jak asystenta parkowania, czy absolutną rewelację, jeszcze w fazie prototypu, Volvo V40, które ma niecodzienną właściwość. Wysiadasz, powiedzmy na parkingu przy centrum handlowym, klikasz przycisk w telefonie, a auto...
samo odjeżdża, wyszukuje wolne miejsce parkingowe i samo parkuje. Załatwiasz swoje sprawy, wychodzisz w zupełnie innym miejscu, ponownie klikasz w telefonie, a Twoje auto samo odpala silnik, rusza i samo znajduje Ciebie! Wsiadasz, i odjeżdżasz. To będzie przyszłość. Jak odległa? Zobaczymy.
Sobota. Dzień startu. Z hotelu wychodzimy wcześniej niż zwykle. Chcemy dostać się na łódź, którą popłyniemy zobaczyć start z morza. Wychodzimy wcześniej, bo tłumy walące drzwiami i oknami, każdą możliwą szczeliną do portu są nieprzerwane. Nie liczyłem na takie zainteresowanie. Tutaj żeglarstwo to sport masowy. W Polsce w dalszym ciągu niszowy, choć zarejestrowane są w naszym kraju… 4 miliony żaglówek! Dlaczego zatem nie przekłada się to na zainteresowanie medialne?! Przejście do media center zajmuje trochę czasu, szczególnie przejście obok łodzi zawodników przysparza problemu, każdy, dosłownie każdy chce choć przez chwilę zobaczyć zawodników. W media center dziesiątki, liczę że setki dziennikarzy z całego świata. I nagle atmosfera skupia się w jednym miejscu...
...pożegnania...
To wyjątkowy moment. To chwila magiczna, jedyna w swoim rodzaju. Gdy sportowiec rusza na zawody, zwykle życzy się mu powodzenia. Klepie po plecach i czeka na wieści. W żeglarstwie płyną łzy. Z jednej i drugiej strony, ale więcej słonych łez cieknie po stronie tych, którzy zostają na brzegu, rodziny, przyjaciół. Ich bliscy wypłyną w nieznane, mogą już nie wrócić, to może być ich ostatnie spojrzenie, ostatnie przytulenie, ostatnia chwila razem. To moment dogłębnie dotykający, uświadamiający, z czym mamy do czynienia. Jeden za drugim, pożegnani, wchodzą na łodzie i kolejno załogi opuszczają port. Udają się na morze, aby tam zacząć 9-miesięczny wyścig. Ja wygodnie zasiadam na łodzi motorowej i ruszam po emocje jakich jeszcze nie znałem...
Gdy dopływamy na start, kapitan naszej łodzi zaczyna osobistą walkę o miejsce. Wyznaczona jest przestrzeń dla ścigania, coś jak tor wyścigowy na który nikt nie ma wstępu poza zawodnikami. Reszta musi trzymać się za tą linią, oznacza to jedno, każdy chce być najbliżej zawodników, z najlepszym widokiem jak to tylko możliwe. Podchody, wpychanie się i przebijanie barkami, to robią wszyscy, każda z kilkuset, czy kilku tysięcy żaglówek, motorówek, skuterów wodnych i czym tam reszta jeszcze przypłynęła! Są łodzie policyjne, a nawet jedna wojskowa, dla trzymania porządku. Ekipy walczyć będą o trofeum warte... 20 euro. Zwykła blacha. Tak Volvo szczyci się, że to jedno z najtańszych trofeów w profesjonalnym sporcie, ale wartość tej statuetki jest znacznie większa. Kwota tutaj nie odgrywa żadnej roli, równie dobrze mogłaby być kawałkiem kamienia. Każda z ekip jej pożąda, każda poświęcać się będzie dla niej, narażać swoje życie, przez najbliższe dziewięć miesięcy. Następny przystanek - Cape Town.
Ruszyli... kilkaset łódek, statków i czego tam jeszcze, żegna załogi głośnymi syrenami dźwiękowymi. To ostatni moment gdy rodziny i my wszyscy ich widzimy. Siedem łodzi odpływa i powoli zlewa się z morzem. Dla widzów w Alicante coś się kończy, dla zawodników dopiero zaczyna.
Cóż, powodzenia.
Alicante opuszczam z natłokiem myśli, i nową pasją, żeglarstwem...
Ps. Zachęcam do śledzenia regat na Volvooceanrace.com oraz na kanale YouTube.
Michał Grygier, moto.wp.pl
ll/tb/ll