Trwa ładowanie...

Uliczny drifting w Łodzi

Uliczny drifting w Łodzi
d3gukzi
d3gukzi

Drifting narodził się na drogach publicznych. Najpierw uprawiano go wyłącznie na górskich serpentynach, później przeniósł się do miast, gdzie zyskał prawdziwą popularność. Niestety podziw widzów, a właściwie przypadkowych świadków tych zmagań nie przekładał się na przychylność służb strzegących porządku publicznego.

Wysokie kary nakładane przez japońską policję na kierowców ślizgających się po drogach publicznych sprawiły, że sport przeniósł się na tory. Większość zawodników, szczególnie zawodowców, zaakceptowała ten stan rzeczy. Pozostała grupa osób dla których poślizgi na zamkniętych obiektach nie smakowały już tak dobrze. Oni pozostali w podziemiu. Dopiero pod koniec lat 90. zaczęto organizować legalne, uliczne eventy. Polscy drifterzy czekali na legalną rundę uliczną zdecydowanie krócej. Zawodnicy startujący w polskiej lidze driftu trenują głównie na obiektach zamkniętych, choć nie oficjalnie przyznają, że na nich też działa „magia ulicy”.

Automobilklub Łódzki wraz z Polską Federacją Driftingu wyszedł naprzeciw ich oczekiwaniom organizując event promujący drifting, który odbył się 19 kwietnia na wyłączonym z ruchu wiadukcie na łódzkich Bocianach. Industrialne otoczenie, wjazd i zjazd z wiaduktu o szerokości nie przekraczającej 6 metrów otoczony metalowymi barierami i 13 najodważniejszych drifterów z Polski sprawiło, że ten dzień przejdzie do historii polskiego driftu. Mimo deszczu przechodzącego momentami w ulewę, niskiej temperaturze i przeszywającego wiatru na wiadukcie oraz w jego okolicach zgromadziła się spora grupa kibiców.

Impreza miała mały poślizg, ale drifterzy wyjechali zgodnie z planem, chwilę po godziną 11. Pierwsze przejazdy, choć dobre technicznie, były nieco bojaźliwe. Szybko kierowcy zobaczyli, że nie ma się czego bać i zaczęli wykorzystywać swoje umiejętności i potencjał aut nie oszczędzając ich przy tym. Jeśli ktoś uważa, że budowanym przez cały sezon zimowy samochodem na dwa tygodnie przed pierwszą punktowaną rundą Toyo Drift Cup organizowaną przez PFD nie powinno się ryzykować w tego typu „występach o pietruszkę” nie ma w sobie ducha walki. To nic, że lakier ledwo wysechł, a silnik został dotarty na noc przed pokazami, nie szkodzi, że w razie poważniejszego dzwona można nie zdążyć z wyremontowaniem auta przed rundą w Lublinie co może nie ucieszyć sponsora (nie wspominając o tym, że ewentualne uszkodzenia trzeba będzie naprawić „z własnej kieszeni”).

To wszystko nie ważne, kiedy można w doborowym towarzystwie „poupalać” wóz, potrenować w warunkach o niebo trudniejszych, niż tor. Oczywiście nie ma nic złego w treningach na obiekcie, na którym odbędą się zawody, ale prawdziwi twardziele korzystają z każdej okazji, aby się sprawdzić. Przy okazji promują dyscyplinę sportu, którą kochają i stają się coraz bardziej medialni.

Runda pokazowa w Łodzi ściągnęła wszystkie lokalne media oraz przedstawicieli ogólnopolskiej telewizji. Trzynastu wspaniałych, którzy wzięli udział w imprezie zasługują nie tylko na szacunek ale i wdzięczność całego środowiska driftingowego.

Tekst: Łukasz Ptaszyński
Zdjęcia: Karol Bogucki

d3gukzi
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3gukzi
Więcej tematów