Test: Harley-Davidson Breakout - definicja przesady
Gdy Breakout przejeżdża ulicą, przechodnie mogą liczyć na nie lada spektakl. Są jednak wygodniejsze motocykle do pożerania kilometrów.
Jest piękny, potężny, ociekający chromem, głośny, zwracający uwagę. Trudno uwierzyć, że takim sprzętem można wyjechać wprost z salonu. A jednak, jest to możliwe – trzeba tylko zostawić w nim prawie 30 tys. euro (ok. 136 tys. zł).
Breakout ma wszystko podkręcone na 110 proc. i ma trafić do tych, którzy chcą mieć coś wyjątkowego, ale nie do końca mają czas bawić się w customowe konstrukcje. Zostawiasz taczkę pieniędzy i wyjeżdżasz na ulice motocyklem mającym z tyłu oponę o szerokości 240 mm, jakby dopiero co zjechał z wyścigów spod świateł do świateł.
Siedzenie umieszczono na wysokości 66 cm, przez co zajęcie miejsca przychodzi z łatwością. Nie przeszkadza też 310 kg wagi, bowiem jest ona umieszczona niezwykle nisko. Nawet przypychając Breakouta z miejsca na miejsce trudno ją wyczuć. Sprzęgło działa opornie, ciężko. Pierwszy bieg trzeba wbić niczym szpadel w zmrożony grunt. Odpowiada temu głuche gruchnięcie. Szukanie luzu bywa skomplikowane, ale nie jest to przecież coś, co zaskakuje w motocyklach tej marki.
Sam silnik ma 1923 cm3 pojemności (tak, tyle co przeciętne auto) i ma rewelacyjną elastyczność. Można przejechać całe miasto na drugim, trzecim biegu, można też szaleć od świateł do świateł, gdyż uwielbia przyspieszenia. 167 Nm momentu to mniej więcej tyle, ile ma przeciętna toyota yaris, ale mówimy tu o zdecydowanie mniejszej wadze. Dobrze, że siedzisko jest tak wyprofilowane, że można się zaprzeć, bo inaczej przypominałbym coś, co przyczepiło się do wystrzelonej rakiety ziemia-ziemia.
Nie jest jednak tak, że jest to rewelacyjny sprzęt na długie wyprawy. Pozycja jest bardzo charakterystyczna, ręce trzeba zdecydowanie wyciągnąć do przodu. Prawe kolano trzeba nieco odgiąć w prawo, gdyż w miejscu rzepki znajduje się filtr powietrza. Osłona przed wiatrem? Jest dla mięczaków. Komfortowo jest mniej więcej do prędkości 100 km/h. Wskazania obrotów czy biegu znajdziemy na malutkim ekranie. Doceniam ten minimalizm.
Biorąc pod uwagę rozstaw osi, opony oraz pochylenie główki ramy o 34 stopnie, trudno spodziewać się, żeby Breakout specjalnie chętnie zmieniał kierunek jazdy. Tak, czasami trzeba z nim powalczyć, ale przecież nikt nie kupuje takiego motocykla, żeby "latać po winklach". Czterotłoczkowy zacisk z przodu połączony z jedną tarczą nie wróżą skuteczności hamowania, choć muszę przyznać, że cały układ spisywał się lepiej, niż się spodziewałem.
Breakout został zaprojektowany przede wszystkim do robienia show i skupiania na sobie wzroku przechodniów oraz innych kierowców. Najlepszą rekomendacją w tym wypadku niech będzie fakt, że straciłem rachubę, ile razy zobaczyłem podniesione kciuki, gdy przeciskałem się przez zatłoczone ulice. I to nawet przy teoretycznie nudnym, srebrnym kolorze (wpadającym w niebieski).