Telefon na czerwonym świetle: policja mówi coś innego niż sąd
Przepisy w Polsce, podobnie jak w innych krajach Unii Europejskiej, zakazują korzystania z trzymanego w dłoni telefonu podczas jazdy. Czy jednak wolno sięgnąć po aparat, gdy stoimy na czerwonym świetle? Na ten temat zdania są rozbieżne, a kierowca, który uwierzył policji, może słono zapłacić.
Policjant mówi, że wolno
Trudno dziś wyobrazić sobie codzienne funkcjonowanie bez telefonu komórkowego. Dla niektórych jest on tak ważny, że używają go nawet wtedy, gdy siedzą za kierownicą samochodu. Gdy dochodzi do tego podczas jazdy, ocena takiego postępowania może być tylko jedna. Co jednak w sytuacji, gdy korzystamy z telefonu podczas postoju przed czerwonym światłem? Czy kilkusekundowa rozmowa lub odebranie SMS-a narażają nas lub innych na niebezpieczeństwo? Czy jest to łamanie przepisów?
W 2015 roku opublikowaliśmy artykuł zawierający materiał wideo na ten temat. Zapytany o kwestię używania telefonu komórkowego mł. Insp. Marek Konkolewski z Komendy Głównej Policji stwierdził, że jeśli pojazd nie znajduje się w ruchu, to w świetle przepisów kierowca nie popełnia wykroczenia. Policjant nie miał również wątpliwości co do tego, że podczas takiego postoju można nawiązać połączenie i nawet po ruszeniu rozmawiać w trybie głośnomówiącym, jeśli telefon leży na desce rozdzielczej czy fotelu pasażera. Kluczem do pozostawania w zgodzie z przepisami miało być, zdaniem policjanta, używanie telefonu wtedy, gdy samochód się nie porusza albo odstawienie telefonu tak, by nie trzymać go w dłoni.
Opinia policji o używaniu telefonu w samochodzie:
Sąd ma inne zdanie
Prawo ma to do siebie, że może być różnie interpretowane. Tak właśnie jest w przypadku sprawy przywołanej przez "Rzeczpospolitą". Dotyczy ona mężczyzny, który prowadząc samochód, zatrzymał się na czerwonym świetle. Korzystając z chwili przerwy odebrał telefon od swojej partnerki. Myślał, że dotyczy on ich chorego syna. Wówczas pod sygnalizację podjechał radiowóz, a policjanci zobaczyli telefon przy uchu mężczyzny.
Kierowca został zatrzymany, a policjanci chcieli wręczyć mu mandat. Mężczyzna nie przyjął go jednak, tłumacząc, że odebrał telefon, gdy auto stało, a on słyszał opinię policyjnych ekspertów mówiących, że nie jest to wykroczenie. Sprawa trafiła przed sąd Warszawa Śródmieście. Prowadząca rozprawę sędzia przyjęła za fakt tłumaczenie oskarżonego o tym, że odebrał telefon, gdy samochód nie był w ruchu. Przeciwko takiej wersji zdarzeń nie występowali policjanci, którzy chcieli ukarać kierowcę mandatem. Sąd nie zgodził się jednak z wykładnią przepisów, jaką przedstawił mężczyzna.
Prawo o ruchu drogowym w art. 45 ust. 2 pkt 1 określa, że "kierującemu pojazdem zabrania się korzystania podczas jazdy z telefonu wymagającego trzymania słuchawki lub mikrofonu w ręku". Ustawa nie określa jednak, kiedy pojazd jest w trakcie jazdy. Sędzia oparła się więc na znajdującej się w Prawie o ruchu drogowym definicji zatrzymania. Zdaniem ustawodawcy jest to "unieruchomienie pojazdu niewynikające z warunków lub przepisów ruchu drogowego, trwające nie dłużej niż 1 minutę oraz każde unieruchomienie pojazdu wynikające z tych warunków lub przepisów".
Jak czytamy w uzasadnieniu wyroku, "(...) Z powyższego wprost wynika, że faktyczne zatrzymanie pojazdu przed sygnalizatorem i oczekiwanie na zmianę świateł nie jest tożsame z zatrzymaniem pojazdu oznaczającym jego unieruchomienie, a tym samym wyłączenie pojazdu z ruchu, z jazdy. W związku z powyższym w ocenie sądu faktyczne zatrzymanie pojazdu w oczekiwaniu na zmianę świateł nie oznacza, iż samochód nie jest w ruchu, podczas jazdy, gdyż nie zostaje unieruchomiony poprzez wyłączenie silnika, zaś po zmianie świateł jazda będzie kontynuowana. Ponadto bezspornym jest przecież, że w trakcie oczekiwania na zmianę świateł kierowca pojazdu jest w dalszym ciągu kierującym pojazdem, a takiego właśnie podmiotu dotyczy zakaz określony w art. 45 ust. 2 pkt 1 w/w ustawy".
Jak stwierdziła sędzia, na niekorzyść oskarżonego działało dodatkowo to, że podczas oczekiwanie na zielone światło miał on włączony silnik. Stwierdzono również wysoką społeczną szkodliwość czynu. W efekcie mężczyzna został obciążony grzywną w wysokości 450 zł. Dodatkowo mężczyzna musiał pokryć koszty sądowe określone na 145 zł.
Prawo jak ruletka i brak zaufania
Sprawa kierowcy przyłapanego przez warszawską policję to nie tylko ciekawy przypadek, ale przede wszystkim smutny przykład na to, jak nieprzystępne jest polskie prawo. Stopień jego skomplikowania i niejednoznaczności jest w nim tak wielki, że błąd w interpretacji przepisów może popełnić nie tylko zwykły kierowca, ale nawet wysoko postawiony policjant.
Oczywiste jest, że nieznajomość prawa nie zwalnia nikogo z winy. Jeśli jednak policjanci w publicznym dyskursie przekonują, że dane zachowanie pozostaje w zgodzie z prawem, najlepszym wyjściem z sytuacji byłoby podjęcie walki o zmianę świadomości społecznej, a nie karanie kierowcy, który chciał zachować się zgodnie z przepisami. Wymaganie od każdego zmotoryzowanego, by był prawnikiem i poszukiwał określonych przepisami definicji poszczególnych terminów, jest po prostu absurdalne.
Sprawa kierowcy z Warszawy uczy nas, że telefonu nie wolno trzymać w ręku nawet podczas chwilowego postoju. Jest również jasnym dowodem na to, że polskie przepisy są zbyt skomplikowane, a przez to niemożliwe do zrozumienia przez zwykłych ludzi. Wyrok uczy też niestety tego, że policji nie zawsze można ufać.