Systemy i asystenci, czyli dlaczego Volkswagen T-Cross to samochód dla wymagających
Przestronne nadwozie, niewielkie zużycie paliwa i porządne osiągi to za mało, by auto dzisiaj się wyróżniało. Poza dowiezieniem pasażerów z punktu A do punktu B musi nas wspierać i nam pomagać. W tę wizję świetnie wpisuje się nowy Volkswagen T-Cross.
Wyobraź sobie, że odwiedzasz dwa hotele. Oba są w tym samym mieście, położone obok siebie oraz oferują ten sam standard i takie same stawki. Różnica polega na tym, że w pierwszym obsługa robi absolutne minimum, nie poprawiając w żaden sposób komfortu twojego pobytu. Nawet strona, na której rezerwuje się nocleg, jest nieprzyjemna.
W drugim już przy rejestracji słyszysz, jakie knajpy w okolicy warto odwiedzić oraz gdzie dobrze podjechać. Hotel ma też prostą w obsłudze aplikację, z której łatwo dowiadujesz się o dostępności pokoi. Do którego z nich chętniej wrócisz?
Dla mnie poziom obsługi jest bardzo ważny, dlatego bez zawahania wybiorę ten drugi. Zresztą nie dotyczy się to tylko hotelu. W każdym miejscu, gdzie mam kontakt z ludźmi, liczę, że zostanę obsłużony przez miłą i pomocną osobę, ponieważ sam taki staram się być. Wymagam tego nawet od samochodu, którym jeżdżę.
Samochód pomocny?
Wszystko zaczyna się od wyglądu. Samochód musi zachęcać, by do niego wsiąść. W środku oczekuję schludnego i przemyślanego środowiska. Nie chcę spędzać kwadransa na szukaniu przełącznika do klimatyzacji za każdym razem, gdy będzie za zimno. Wreszcie, na pokładzie muszą być odpowiednie systemy bezpieczeństwa i nie mam tutaj na myśli ESP czy ASR, ponieważ dzisiaj to już standard.
Jeżdżę głównie po mieście, gdzie sytuacja zmienia się z minuty na minutę. Szczególnie klucząc po ciasnych uliczkach warszawskiego śródmieścia, łatwo trafić na kogoś, kto nagle postanawia przejść przez jezdnię w miejscu niedozwolonym. W takich momentach przydaje się system wykrywający pieszych. Jeśli zdarzy się, że nie zauważę przechodnia, ten ostrzeże mnie o nim i pozwoli uniknąć potrącenia.
Często zdarza się, że to kierowca jadący przede mną wykona gwałtowny i nieoczekiwany manewr. Gdy w ostatnim momencie zauważy miejsce parkingowe, nie będzie patrzył do tyłu, tylko ostro zahamuje i zacznie w nie wjeżdżać. Wtedy pomocny okazuje się system "Front Assist", który potrafi w porę awaryjnie wyhamować samochód, by uniknąć nieprzyjemnej stłuczki. W obu przypadkach auto nie wyręcza mnie, ale działa niczym sufler podpowiadający słowa aktorom na scenie teatru.
Samochody jeszcze nie są w stanie pomóc w znalezieniu miejsce parkingowego, ale przynajmniej ułatwiają zaparkowanie. Mowa tu oczywiście o czujnikach parkowania, których nikomu nie trzeba opisywać. Dla mnie dużo ważniejszy jest jednak asystent wyjazdu z miejsca parkingowego. Ostrzega o nadjeżdżających samochodach, których sam bym zwyczajnie nie zobaczył.
Tyle w mieście, a jak to wygląda na trasie? Pierwszym i podstawowym "pomocnikiem" jest aktywny tempomat. Nie tylko utrzymuje odpowiednią prędkość, ale też dostosowuje ją do sytuacji na drodze: zmniejsza, gdy przede mną pojawi się ktoś wolniejszy, a następnie podnosi, gdy już zrobi się pusto.
Drugi przydatny system wykrywa zmęczenie. Z badania "Europejski barometr bezpiecznej jazdy 2018" wynika, że polscy kierowcy robią przerwę średnio co 4 godziny i 16 minut. Tymczasem eksperci zalecają, by zatrzymywać się co 2–3 godziny. Dobrze mieć w samochodzie kogoś, kto przypomni, że czas na odpoczynek. Jeszcze lepiej, gdy tym kimś jest sam samochód.
Wreszcie, asystent martwego pola. Nie wyobrażam sobie dzisiaj jazdy autostradą bez tego systemu. Oczywiste jest, że za każdym razem, gdy chcę zmienić pas, zaglądam, czy nikomu nie zajadę drogi. Problem w tym, że nie zawsze wszystko widać. Lusterka mają tzw. "martwe pole", a zdarza się, że i odwrócenie się przez ramię nie pomaga. Wtedy sprawdzam, czy nie miga czerwona lampka informująca, że ktoś jedzie obok mnie i powinienem uważać. Odpukać – jeszcze nigdy się na niej nie zawiodłem.
Warto zauważyć, że asystent martwego pola, Front Assist czy asystent wyjazdu z miejsca parkingowego to systemy, które znajdują się na liście wyposażenia standardowego już bazowej wersji T-Crossa. Rzadko który producent zapewnia tak kompleksowy pakiet systemów bezpieczeństwa w standardzie aut z tego segmentu.
Samochód przyjazny?
Systemy wszelkiej maści to tylko jedna strona medalu. To one sprawiają, że jazda samochodem jest przyjemniejsza i – wracając do przykładu hotelu – są niczym obsługa dbająca o komfortu pobytu. Jest też kwestia rezerwacji pokoju, co w przypadku samochodu będzie dotyczyło wszystkich tematów związanych z eksploatacją.
Znam osoby, które mają arkusz kalkulacyjny stworzony do mierzenia średniego zużycia paliwa w samochodzie. Sam tak kiedyś robiłem, aż nagle przestałem. To zajmowało za dużo czasu i zwyczajnie zacząłem o tym zapominać. Dlatego tak bardzo lubię, gdy mogę podejrzeć te dane w aplikacji na smartfona, która sama pobiera je z samochodu. Analizuje też mój styl jazdy i przypomina o zbliżających się przeglądach.
Na tym nie koniec. Na przegląd mogę umówić się z aplikacji i przy okazji widzę stan hamulców oraz płynów w aucie. Usługa pomaga też w sytuacji, gdy pojawi się jakaś usterka. Diagnoza może być przeprowadzona zdalnie, a jednym przyciskiem mogę wezwać pomoc. Co więcej, w razie wypadku samochód sam poinformuje odpowiednie służby o zdarzeniu.
Samochód dla wymagających
Wbrew pozorom to nie jest wizja przyszłości, ale coś, co można mieć już teraz. Wszystkie te udogodnienia są dostępne w nowym Volkswagenie T-Cross, który właśnie wchodzi na rynek.
Dla mnie T-Cross jest samochodowym odpowiednikiem hotelu, który stara się trochę bardziej. Wychodzi przed szereg i wprowadza w życie pomysły pokazujące, że chce oferować coś więcej niż po prostu miejsce do spania. Tak samo nowy crossover Volkswagena wykracza poza ramy tego, co większości kojarzy się z przemieszczaniem się z punktu A do punktu B, zapewniając wyższe bezpieczeństwo i wygodę, czyli to, czego wymagam od auta. I zakładam, że nie tylko ja.
Partnerem artykułu jest Volkswagen