Suzuki Swift Sport powraca w nowym wydaniu. Pora na turbodoładowanie
Chcesz miejskie auto z charakterem, ale nie możesz zrezygnować z tylnej kanapy, a twój budżet jest ograniczony? Suzuki wprowadza na rynek kolejną generację jednego z najlepiej prowadzących się samochodów do miasta. Swift Sport nie ma gigantycznej mocy, ale punktuje w innych kategoriach.
Na konferencji prasowej w Marbelii co chwila można było usłyszeć słowa hot hatch, odmieniane przez wszystkie przypadki. Przyzwyczailiśmy się, że takie pojazdy to minimum 300-konne potwory pokroju Forda Focusa czy Audi RS3 Sportback. Nawet, jeśli szukać będziecie czegoś przystępniejszego cenowo, traficie najprawdopodobniej do klasy Volkswagena Polo GTI czy nadchodzącego wielkimi krokami Forda Fiestę ST, które i tak mają nieskromne 200 KM. A gdyby tak poszukać czegoś jeszcze mniejszego i przede wszystkim… tańszego?
Znalezienie interesującej pozycji w tej klasie może być problematyczne, jest jednak model, który od lat wyznacza standardy w segmencie tanich, lekkich i szybkich aut do miasta. Suzuki Swift Sport niemal od zawsze poruszał serca, lecz jego marka nie była zbyt dobrze kojarzona wśród klientów w Polsce. Teraz Suzuki udostępniło nam egzemplarz Swifta Sport nowej generacji, którego żółty lakier stawiał nas w centrum zainteresowania. A może była to kwestia 17-calowych felg, progów czy zderzaków z akcentami imitującymi włókno węglowe? Nie wiadomo.
Zobacz jak testowaliśmy Swifta Sport
Miałem okazję już wcześniej jeździć standardowym, "cywilnym" Swiftem zarówno z silnikiem 1.0 jak i 1.2, w wersji hybrydowej, jak i tradycyjnej, czysto spalinowej. Od razu małe Suzuki dało poznać się jako zgrabny, chętny do manewrowania i całkiem żwawy pojazd. Lekka konstrukcja nie wymagała potężnych silników, by nieźle przyspieszać. Dzięki temu też Swift był autem w miarę oszczędnym. W teorii do szczęścia nie brakowało wiele. W teorii…
Zawsze jednak znajdzie się grupa, która chce więcej. Suzuki poważnie podchodzi do sugestii klientów, a po dwóch generacjach Swift Sport stał się na tyle ważny dla marki, że mocniejsza i żwawsza wersja była tylko kwestią czasu. Oto ona – po raz pierwszy turbodoładowana, jeszcze mocniejsza i stojąca przed ogromnymi oczekiwaniami niemal na całym świecie.
Większa moc nie oznacza większej pojemności. Specjaliści z Suzuki z powodzeniem eksperymentują z rodziną jednostek turbodoładowanych BoosterJet, które wylądowały już pod maską np. świetnie sprzedającej się Vitary. Teraz ten sam silnik, o pojemności 1.4 l, pojawił się pod maską Suzuki Swifta Sport, zastępując "wolnossaka" 1.6 napędzającego poprzednią generację. Efekt to 140 KM i 230 Nm w dość wąskim zakresie 2500-3500 obr./min.
Ma to swoje plusy jak i minusy. Zaletą jest żwawa reakcja auta na gaz już w okolicach 2000 obr./min. Minusem – przynajmniej dla osób, na których poprzednik zrobił wrażenie – jest utrata wolnossącego charakteru i liniowego oddawania mocy. Tutaj na trasach pozwalających na nieco większe zaangażowanie wystarczy wbić 3 bieg i utrzymywać silnik w środkowym zakresie obrotów. Swift przyspiesza do stu kilometrów na godzinę w 8,1 sekundy. Na papierze nie robi to wrażenia. Na zakrętach przestaje się to liczyć. W mieście to lepiej niż wystarczająco.
Ale Swift Sport to nie tylko silnik. To przede wszystkim ulepszona przekładnia, której drążek ma krótszy skok (choć można przy tym jeszcze bardziej eksperymentować). To również zawieszenie z amortyzatorami firmy Monroe, grubszymi stabilizatorami z przodu i pomniejszymi poprawkami w geometrii. Dzięki temu Swift Sport nie przechyla się tak jak cywilna wersja i to można wyczuć, gdy krążymy uliczkami Rondy.
Kierujemy się w stronę gór, mijamy dwa skrzętnie ukryte fotoradary i zaczynamy zabawę na zakrętach. Dochodzę do czwartego biegu,* za każdą zmianą odczuwając satysfakcjonujące klik przy wbiciu kolejnego przełożenia.* Dojeżdżając do łuku udaje mi się bez wielkiego wysiłku hamować z międzygazem, skupiam się więc na wybraniu odpowiedniego toru jazdy. Zachęcony stabilnością zaczynam lekko eksperymentować. Lekko odpuszczam prawy pedał w zakręcie, a tył Swifta Sport, ważącego około 970 kg, zaczyna się niepokoić. Suzuki jest łatwe w opanowaniu, a przyczepność jak na tak wąskie opony jest co najmniej zadowalająca.
Wszystkie składniki udanego przepisu są na miejscu – wystarczająco mocny silnik, przyjemne i w miarę twarde zawieszenie czy niska waga. Swift Sport pokazuje, że nie trzeba mieć dużego stada koni mechanicznych by po prostu dobrze się bawić za kółkiem. Koszty utrzymania też wydają się do zaakceptowania – opony mają rozmiar 195/45R17, a po całym dniu wyczerpującej jazdy po wzniesieniach południowej Hiszpanii komputer pokładowy (tuż obok temperatury oleju!) wskazywał na zużycie 7,4 l benzyny na 100 km. Tak więc nawet pomimo dopisku Sport na tylnej klapie, Swift pozostał autem oszczędnym.
Ale czy oprócz podnoszenia tętna Swift Sport sprawdzi się w mieście? Cóż, mamy do dyspozycji kabinę, która pomieści 5 osób (na papierze, w realnych warunkach komfortowo podróżować będą 4 osoby) i bagażnik o zadowalającej pojemności 265 litrów. Materiały doprawiono teraz kolorem czerwonym, a fotele zamieniono na świetnie trzymające półkubełki. Pewne niedociągnięcia przeniesiono z cywilnej wersji – nadal brakuje podłokietnika, a ikony na systemie multimedialnym są za małe, by można było wygodnie zmieniać ustawienia podczas jazdy.
Cena minimalna – przynajmniej ogłoszona przez importera – to 79 900 zł za bogato wyposażony egzemplarz, choć bez widocznego na zdjęciach lakieru Champion Yellow. W nowej generacji Swifta Sport, Suzuki postawiło na wykorzystanie znanego już przepisu, teraz wchodzącego w strefę turbodoładowania. Nie zaszkodziło to autu, które z każdym egzemplarzem buduje sobie coraz silniejszą markę. Wystarczy spojrzeć na ceny starszych, używanych sztuk. Coś musi być więc na rzeczy.