Straż miejska ma broń na trucicieli. Jeździliśmy "smogowozem"
Alerty smogowe są sygnałami dla straży miejskiej do wytężonej pracy. Od roku w samej Warszawie SM dysponuje pięcioma pojazdami specjalnymi, które służą do wykrywania źródeł zanieczyszczania powietrza. Spędziliśmy kilka godzin z funkcjonariuszami, którzy na co dzień sprawdzają czym oddychamy.
Ministerstwo Ochrony Środowiska nie ukrywa, że głównym źródłem zanieczyszczeń powietrza są gospodarstwa domowe, ogródki działkowe i drobni przedsiębiorcy. W oficjalnych biuletynach i na stronie internetowej MOS te wszystkie podmioty nazywane są "sektorem bytowo-komunalnym". Oczywiście samochody w dużych miastach również mają swój udział w emitowaniu smogu, ale w tym przypadku większe znaczenie ma ruch powietrza. To wiatr naturalnym pomocnikiem, który sprawia, że w aglomeracjach da się oddychać pełną piersią.
"Smogowozy" to dostawcze auta przystosowane i wyposażone do pełnienia specjalnej służby. Warszawska straż miejska ma do dyspozycji aż pięć takich samochodów, z czego dwa nieoznakowane. Auto takie można rozpoznać po specjalnej zabudowie na dachu, która służy do ustawiania wysuwanego 3,5-metrowego masztu. Na jego szczycie znajduje się zdalnie sterowana kamera, która na monitorach wyświetla wysokiej jakości obraz. Dzięki temu, że znajduje się ona na wysokości około 7 metrów, strażnicy mogą zajrzeć za najwyższe ogrodzenie lub inne przeszkody. Oczywiście robią to, jeśli dostali zgłoszenie albo mają uzasadnione podejrzenia, że na jakiejś posesji spalane są przedmioty emitujące szkodliwe substancje.
Skąd biorą się "uzasadnione podejrzenia"? Aparatura pozwala na sprawdzenie, czy w danym rejonie zachowane są normy zanieczyszczeń. Wystarczy przez okno wystawić sondę połączoną z analizatorem i zaczekać 10 minut. Później wyniki porównuje się ze średnimi dobowymi stacjonarnych mierników rozmieszczonych w mieście. Jeśli aparatura mobilna wykaże, że powietrze jest gorszej jakości niż to badane przez ostatnią dobę, to można szukać źródła zanieczyszczeń.
Jednak znakomita większość interwencji jest efektem zgłoszeń kierowanych do straży miejskiej. Ludzie dzwonią z informacjami, że w ich sąsiedztwie ktoś pali plastikowe butelki lub inne przedmioty, które dymią i smrodzą. Najczęściej karani są działkowicze, którzy palą śmieci, a także właściciele i mieszkańcy domów jednorodzinnych. Mandaty sięgają nawet 500 złotych, ale każdy ma prawo odmowy przyjęcia takiej kary. Wtedy pobierane są próbki popiołu, które trafiają do analizy. Prawie wszyscy, którzy się na to zdecydowali musieli ponieść zdecydowanie wyższe koszty (grzywny i kosztów sądowych).
Strażnicy przyznają, że najczęściej trują nas starsi ludzie. Zdarza się, że nie mają oni świadomości, że palenie śmieci jest złe dla otoczenia i nielegalne. W przeszłości palenie śmieci na działce było dozwolone przez kilka dni w roku. Teraz natomiast w samej Warszawie w ciągu kilku dni na działkach rozpalanych jest nawet tysiąc nielegalnych palenisk. To ma olbrzymi wpływ na jakość powietrza w mieście, zwłaszcza jeśli w ciągu kilku dni nie ma silnego wiatru, który niweluje to zanieczyszczenie.
Praca "smogowozów" przynosi efekty
Budujące jest to, że nie zdarzają się powtórne interwencje, czyli mandat lub pouczenie skutkuje tym, że ludzie przestają palić niewłaściwymi przedmiotami. Po kilku minutach rozmowy z funkcjonariuszami dało się odczuć, że są oni obłożeni pracą i nie mogą popadać w rutynę, ponieważ co chwilę zdarzają się zaskakujące sytuacje. Każde zgłoszenie należy sprawdzić, bo większość z nich jest uzasadniona, ale czasem straż miejska bywa narzędziem w sporze pomiędzy sąsiadami. Jedni donoszą na drugich, a sami okazują się robić dokładnie to samo.
Sporo zgłoszeń okazuje się też nieuzasadnionych. Zanim piec odpowiednio się nagrzeje, z komina wydobywa się często ciemny dym. Kiedy tylko ktoś go zauważy, wzywa patrol straży miejskiej
Co ciekawe, zalecenia władz miasta są takie, żeby strażnicy nakładali najwyższe możliwe kary. Jednak sami funkcjonariusze przyznają, że ludzie palą ramy okien lub inne lakierowane czy pokryte chemikaliami drewno, ponieważ nie stać ich na węgiel czy inne legalne paliwo. Mandat w wysokości 500 zł to równowartość 500 kg węgla, więc często decydują się na pouczenie. Zwracają wtedy uwagę, że przecież każdy, kto zanieczyszcza powietrze, sam nim oddycha, a instytucje państwowe mają programy pomocy dla tych, którzy są w trudnej sytuacji życiowej.
Duże ciepłownie nie trują
Ciepłownie czy inne obiekty przemysłowe nie trują znacząco powietrza - na kominach mają filtry, a odpady są w nich wypalane w tak wysokiej temperaturze, że nie emitują szkodliwych substancji. Z prowadzonych od lat badań wynika, że elektrownie i ciepłownie emitują tylko 2 proc. zanieczyszczeń (raport NIK z 29 grudnia 2014 roku). Zatem obwinianie przemysłu za zanieczyszczenia jest nieuzasadnione, podobnie jak w przypadku samochodów. Co prawda w centrach dużych miast w czasie szczytów komunikacyjnych powietrze jest bardziej zanieczyszczone, ale nie aż tak, żeby podnosić alarmy smogowe, które, jak nietrudno zauważyć, pojawiają się wraz z początkiem sezonu grzewczego.