Samochody zabytkowe - pewna inwestycja z wysoką stopą zwrotu
Zabytkowy samochód to dobry sposób na emeryturę – przekonuje firma inwestycyjna Stilnovisti. Prawidłowo wybrany model zabytkowego wozu może przynieść ponad 20 procent zwrotu w skali roku. Choć bywają i bardziej spektakularne wzrosty.
Znany miłośnikom „Pana Samochodzika” Zbigniewa Nienackiego model Ferrari 410 z lat 50. został w zeszłym roku sprzedany przez jeden z najbardziej znanych na tym rynku, amerykański dom aukcyjny Gooding & Co. za 3,3 mln dolarów. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej ten model wyceniany był na ponad milion mniej, a w 2012 roku wystawiano go za niespełna 2 mln dolarów.
– Standardowo przy samochodach mówi się o kilkunastu do 25 proc. zysku rocznie – zaznacza w rozmowie z agencją informacyjną Newseria Krzysztof Maruszewski, prezes zarządu Stilnovisti, specjalista od inwestycji alternatywnych. – Dziś jest to przede wszystkim napędzane przez dużą liczbę kolekcjonerów z krajów bogacących się, Azji, Dalekiego Wschodu, gdzie kolekcjonowanie samochodów stało się pewnym stylem życia. Drogie alkohole już stały się tam normalnością, teraz wchodzimy na najwyższy poziom luksusu, czyli kolekcjonerskie samochody, które potrafią kosztować nawet kilkadziesiąt milionów euro.
Na tak spektakularne zyski można jednak liczyć w wypadku aut z najwyższej półki. Firma Stilnovisti, która specjalizuje się w inwestycjach alternatywnych w drogie i rzadkie alkohole czy dzieła sztuki, na rynku motoryzacyjnym doradza skupiać się na obiektach kolekcjonerskich, czyli inwestować w samochody, które mają kolekcjonerską historię, sprzedawane są przez pośredników z doświadczeniem na rynku lub domy aukcyjne. Są to np. pojazdy notowane w indeksie HAGI (The Historic Automobile Group International), który pokazuje wzrost wartości poszczególnych marek samochodów. W ostatnich latach rośnie on o ok. 35-40 proc. w skali roku. Najszybciej drożeją Ferrari, Porsche i Mercedesy-Benz.
– Musimy mieć świadomość tego, że jest to indeks bardzo drogich samochodów – podkreśla Krzysztof Maruszewski. – W jego skład wchodzi około 50 samochodów, przy czym najtańszy ze składników tego indeksu to 400-500 tys. euro. Więc to jest minimalna wartość portfela. Stilnovisti szacuje, że rynek najbardziej interesujących z inwestycyjnego punktu widzenia samochodów kolekcjonerskich liczy nie więcej niż 50 tys. pojazdów.
– Biorąc pod uwagę to, że danego modelu wyprodukowano np. 300 czy 400 sztuk, to w perspektywie emerytury, która nastąpi za 5, 10, czy 30 lat, nie ma najmniejszej szansy, żeby ten samochód stracił na wartości – zapewnia prezes zarządu Stilnovisti.
To nie znaczy, że mniej cenne i bardziej powszechne pojazdy nie bywają dobrymi inwestycjami. Przykładem jest kultowa Syrenka. 10 lat temu można było kupić ten wóz za symboliczne pieniądze, rzędu 2-3 tys. zł za egzemplarz w doskonałej kondycji. Dziś nawet za najmniej cenną Syrenę 105 trzeba zapłacić 10 razy więcej. Pojazdy starsze i mniej powszechne podrożały w tym czasie jeszcze bardziej.
– Oczywiście, czasami doradzamy klientom przy samochodach, które są tańsze, natomiast wtedy ryzyko tej inwestycji jest większe. Bardzo restrykcyjnie podchodzimy do serwisu, przechowywania tego samochodu i ubezpieczenia – mówi prezes Krzysztof Maruszewski. – Najczęściej te samochody nie są przechowywane ani nie jeżdżą w Polsce, tylko są przechowywane za granicą, w specjalnych warsztatach, a jeżdżą parę razy albo nawet raz w roku i są serwisowane przez wyspecjalizowane firmy.
Od każdej reguły są jednak pewne odstępstwa. Otóż nie zawsze auta w świetnym stanie są sprzedawane za największe kwoty. Świetnym tego przykładem jest aukcja samochodów pochodzących z kolekcji Rogera Baillona. Za 25,15 mln euro (ok. 115 mln zł) sprzedano 59 pojazdów, które niejednokrotnie znajdowały się w fazie rozkładu. Ciekawym przypadkiem było jednak Ferrari 250 GT SWB California Spider z 1961, które odstało swoje w garażu z przeciekającym dachem.
Podczas wyceniania kolekcji, eksperci uznali, że to wyjątkowe auto jest warte 9,5-12 mln euro (40-50 mln zł). Jednego z kolekcjonerów najwidoczniej przekonała wyjątkowa historia, ponieważ stał się właścicielem tego Ferrari składając ofertę w wysokości aż 16,3 mln euro (ok. 68 mln zł). Taka kwota sprawiła, że 250 GT SWB California Spider z kolekcji Rogera Baillona jest teraz najdroższym egzemplarzem tego auta na świecie.
Ten przypadek potwierdza tezę, że na samochodzie można zarobić nie tylko dzięki wyśmienitemu stanowi, ale również jego historii. To nie zmienia jednak tego, że jeśli ktoś myśli o zakupie auta z myślą o zwiększeniu jego wartości, powinien szukać pojazdów jak najbardziej unikatowych, w perfekcyjnym stanie oraz z bogatym wyposażeniem. Spełnienie tych trzech kryteriów zdecydowanie obniża ryzyko inwestycji w klasyczne samochody.
mp/moto.wp.pl