Pierwszy elektryczny SUV w klasie kompaktowej. Hyundai Kona Electric zaskakuje zasięgiem
Gdyby nie zasłonięty grill, nie zauważyłbyś różnicy pomiędzy tradycyjnym Hyudaiem Koną a jego odmianą elektryczną. Ta ostatnia zaskakuje swoim zasięgiem i wyposażeniem, pokazując, że Koreańczycy wysuwają się na prowadzenie w elektrycznym wyścigu.
Wodorowy Hyundai Nexo nie pojawi się na naszych drogach, ale Koreańczycy nie mają obaw przed wprowadzeniem do Polski elektrycznego modelu Kona. To pierwszy kompaktowy SUV o takim napędzie, który na naszym rynku oferowany będzie w mocniejszej wersji z baterią o pojemności 64 kWh. Dzięki temu ma przejechać w teorii 482 km. Po wyjechaniu z miasta i ustawieniu tempomatu na 80 km/h udało mi się zużyć 11.9 kWh na sto kilometrów (trzy osoby na pokładzie, klimatyzacja, radio i wentylacja foteli; temperatura na zewnątrz 25 stopni). Producent w katalogu podaje nieco wyższą wartość. No cóż.
Kona przyspiesza bezgłośnie do 100 km/h w 7,6 s. Do dyspozycji mamy 395 Nm, czyli tyle, ile w mocnym silniku Diesla. Cisza okazuje się problemem w mieście, gdzie przechodnie mogą koreańskiego auta po prostu nie zauważyć. Dlatego też Kona jak i Nexo emitują charakterystyczny, nieinwazyjny dźwięk statku kosmicznego z filmu z lat 40. z domieszką motywu przewodniego z "Doctora Who".
Elektryczna Kona różni się oczywiście od wersji spalinowej i nie chodzi wyłącznie o brak grilla, który teraz kryje gniazdo ładowania (uzupełnianie energii trwa godzinę na szybkiej ładowarce i 9 godzin przy wykorzystaniu domowej instalacji). Wewnątrz można było zrezygnować z drążka zmiany biegów – przecież nie ma tutaj przekładni. Pozwoliło to na stworzenie dwóch poziomów schowków z portami USB i bezprzewodową ładowarką. Pojawił się również 8-calowy ekran multimediów, choć dodatkowy jeden cal najwyraźniej – tak jak w Nexo – jest tylko ciemną ramką.
O ile Kona będzie oferowana w Polsce, jej rolą okazuje się wyłącznie wizerunkowe dopełnienie gamy. O wiele większe znaczenie elektryczny SUV będzie miał we Francji, w Niemczech czy chociażby w Norwegii. Oficjalne ceny nie są jeszcze znane, ale pierwsze informacje wskazują na okolicę 150 tys. zł (z pełnym wyposażeniem). Dla przeciętnego Kowalskiego to dużo, na tle innych elektryków wydaje się to rozsądnym rozwiązaniem. Pozostaje nam czekać na rozwój benefitów dla aut z takim napędem. Na razie ich popularyzacja trafia na kolejne przeszkody.