Peel P50 - najmniejsze auto świata
Małe, miejskie samochody, to obecnie, w erze ekologii i downsizingu temat wielce popularny. Jednak, jeżeli szukamy najmniejszego seryjnie produkowanego auta dopuszczonego do ruchu po drogach publicznych, to nie można pominąć mikroauta - Peel P50.
Kiedy w 1997 r. prezentowano pierwszą generację Smarta, świat oszalał na punkcie tych poręcznych, niemal kieszonkowych autek. Pomysłodawcą był szwajcarski przedsiębiorca Nicolas Hayek. Smarty zabierały na swój pokład dwie osoby, w mieście nie miały sobie równych i potrafiły parkować prostopadle na miejscach do parkowania równoległego Były czymś w rodzaju podręcznej torebki z opcją przemieszczania się. I co z tego, że prowadziły się fatalnie, że skrzynia biegów była ospała niczym leniwiec, że bagażnik był wielkości wolnego miejsca w kieszeniach spodni kierowcy, skoro można było znaleźć miejsce parkingowe wielkości zeszytu w formacie A5. Zwyczajnie były stworzone do miejskości.
Pewnie podobne intencje miała angielska firma Peel Engineering, mieszczące się na równie niewielkiej wyspie Man, kiedy w 1962 r. zaprezentowała najmniejszy samochód dopuszczony do ruchu po drogach publicznych. Model P50 jest oficjalnie wpisany w Księgę Rekordów Guinnessa. W jego mikroskopijnym wnętrzu mieściła się tylko jedna osoba (jeżeli nie była zbyt - powiedzmy rozległa). Autko było w pełni zabudowane, posiadało jedne drzwi, zawsze po lewej stronie nadwozia. W zasadzie, większość podzespołów i akcesoriów w modelu P50 była pojedyncza: drzwi, reflektor, wycieraczka, fotel, a nawet jedno tylne koło.
Przejdźmy do wymiarów, gdyż suche opisywanie "małości" tego dziwoląga nie jest w stanie się bez tego obejść. Otóż długość nadwozia wynosiła 134 cm. Wysokość jedynie 132 cm, a szerokość 99 cm. To mniej więcej tyle, co dwie średniej wielkości pralki, znacznie mniej niż jakiekolwiek łóżko, chyba, że dziecięce. Także mniej niż wielkość rowerów. Wszystko było małe, nawet fotel, na który rosłemu obywatelowi (melonik już się nie mieścił) ciężko było się zmieścić. Podobnie mikroskopijne były lusterka wsteczne, kierunkowskazy, kierownica itp. W dodatku, jeżeli obracamy się w takich rozmiarach, to również masa własna musi być znikoma. W pełni przygotowany do jazdy Peel P50 ważył całe 59 kilogramów. Tym samym, jeżeli kierował nim dorosły człowiek, wsiadając do niego podwajał masę pojazdu. Co najmniej, bo jaki procent społeczeństwa waży mniej niż 60 kg? Dwóch średnio uzdolnionych fizycznie mężczyzn
mogło go podnieść i przenieść o własnych siłach. Jedna osoba natomiast była w stanie unieść jeden koniec i ciągnąć Peel’a, na przykład gdy zabrakło paliwa. Aby poruszyć skromną masę około 130 kg z kierowcą, wystarczał silnik, a w zasadzie silniczek spalinowy DKW o pojemności 49 ccm, czyli tyle ile mają współczesne skutery. Moc maksymalna wynosiła 4,5 KM. Dzięki niemu można było rozpędzić się do oszałamiającej prędkości 61 km/h. I wcale oszałamiającej nie jest używane tutaj przewrotnie, gdyż podróżując na trzech kołach, w tak małym, a co za tym idzie zapewniającym bezpieczeństwo na poziomie pudełka zapałek, pojeździe było przerażającym doznaniem. Autko miało trzy biegi do przodu i ani jednego wstecznego, a moc przenoszono za pośrednictwem łańcucha na koło (a w zasadzie bliźniacze koła) tylne.
Niestety, z różnych względów Peel P50 nie przyjął się i tym samym okres jego produkcji wynosił tylko cztery lata (od 1962-65). Do dnia dzisiejszego przetrwało jedynie 48 egzemplarzy. Pierwotnie z fabryki na wyspie Man wyjechało niewiele więcej, bo 120 sztuk P50. Jednak jego wyjątkowość doceniano i w dalszym ciągu się docenia. Powstały liczne kluby zrzeszające jego miłośników i właścicieli. Największy rozgłos autku przyniósł nie sam wpis do Księgi Rekordów Guinness’a, ale gościnny występ w jednym z odcinków najbardziej popularnego programu motoryzacyjnego świata Top Gear, w którym główny prowadzący, bezkompromisowy i obdarzony wyjątkowym poczuciem humoru Jeremy Clarkson prezentował P50. Dojechał nim do pracy w centrum Londynu, po czym wjechał nim do windy i poruszał się po korytarzach BBC.
Obecnie, dwóch przedsiębiorców - Faizal Khan i Gary Hillman - kupili Peel Engineering i wznowili produkcję replik P50, nawet w wersji elektrycznej. Cena? Już nie tak mała - 12 500 funtów, czyli około 55 tysięcy złotych! Sporo pieniędzy za tak niewiele auta.
Peel produkował również inne, małe choć już nie tak mikroskopijne, auta jak: Trident, czy Viking Sport. Obecnie, kiedy nasz świat dąży do minimalizacji wszystkiego, od mieszkań po sprzęty elektroniczne, nowy Peel może odnieść wreszcie należyty sukces. Smart w tym zestawieniu będzie czuć się jak prawdziwy Guliwer z powieści Jonathan’a Swift’a.
Michał Grygier