Statystyki nie pozostawiają wątpliwości: coraz więcej kierowców odmawia przyjmowania mandatów. Sprawy trafiają do sądów, które najczęściej potwierdzają zarzuty policjantów. Niektórym ze zmotoryzowanych zdarza się jednak udowodnić, że nic złego nie zrobili. Czy odmowa ma zatem sens?
Prawo drogowe i praktyka stróżów prawa stały się zdecydowanie ostrzejsze. To już rok, od kiedy funkcjonuje przepis nakazujący czasowe odbieranie uprawnień kierowcom, którzy przekroczyli prędkość o 50 km/h w obszarze zabudowanym. Jednocześnie policjanci są mniej skłonni do wysłuchiwania tłumaczeń i odpuszczania zmotoryzowanym drobnych przewinień „w zamian za pouczenie”. Najlepiej widać to na podstawie statystyk dotyczących mandatów za rozmawianie przez telefon komórkowy: tych kar przybywa o 25 proc. rocznie.
Wielu kierowców skłania się zatem wystąpić na drogę sądową, czyli odmówić przyjęcia mandatu. Dane na ten temat, które opublikowała "Rzeczpospolita" pokazują, że takich decyzji podejmujemy z roku na rok coraz więcej. W 2012 roku policja skierowała do sądów 125 tys. wniosków. W 2013 roku było to już 153 tys. a w 2014 – 163 tys. Ostatni rok przyniósł 180 tys. wniosków do sądów.
Jednym z tych, którzy odmówili przyjęcia mandatu, jest nasz czytelnik Borys. – Sytuacja miała miejsce w Olsztynie. Zostałem zatrzymany przez policjantów, którzy zarzucili mi wyprzedzanie na podwójnej ciągłej, po czym zaproponowali 200 zł mandatu. Nie zgodziłem się, sprawa z automatu trafiła do sądu. Zostałem skazany zaocznie na grzywnę, odwołałem się, żeby przynajmniej przedstawić swoje racje, ale i wówczas sąd nie stanął po mojej stronie. Skończyło się na 450 zł grzywny i konieczności pokrycia kosztów sądowych – wspomina Borys.
W jego przypadku odmowa przyjęcia mandatu skończyła się fatalnie (licząc koszty dojazdu z rodzinnego Trójmiasta do Olsztyna, zapłacił łącznie 3 razy więcej niż proponowany mandat). Z kolei inny nasz czytelnik Maciek wygrał. Miał stłuczkę w Warszawie. Zjechał z Alei Prymasa Tysiąclecia w najbliższą boczną drogę, a taksówkarz, który był drugim uczestnikiem kolizji, ominął go szerokim łukiem i pojechał dalej. Szkoda była minimalna, więc Maciek tylko zgłosił ją do ubezpieczyciela. Później okazało się, że taksówkarz odwiózł klienta do celu, następnie pojechał na do Wydziału Ruchu Drogowego Komendy Stołecznej Policji przy ul. Waliców, gdzie podał swoją wersję wydarzeń. Po około 4 miesiącach Maciek dostał wezwanie do WRD. Stawił się i opisał swoją wersję. Funkcjonariusze nie dali mu wiary i zaproponowali mandat w wysokości 500 zł. - Podziękowałem serdecznie, odmówiłem przyjęcia mandatu. Potem już szybko poleciało. Zaocznie dostałem wyrok i grzywnę do zapłaty. W konsekwencji było moje odwołanie, półtora roku w
sądach (4 rozprawy), opinia biegłego, który potwierdził, że miałem rację, no i wyczekane uniewinnienie – wspomina Maciek.
Z kolei w przypadku Leszka (tak się złożyło, że specjalisty od prawa drogowego) odmowa przyjęcia mandatu skończyła się... przyznaniem mu racji przez policjantkę (sprawa nie trafiła więc do sądu). – Odmówiłem przyjęcia mandatu za przekroczenie prędkości w terenie zabudowanym, wykazując kompletny brak umiejętności posługiwania się radarem przez funkcjonariuszkę. Pogadaliśmy pół godziny, po czym ona i jej starszy partner wywiesili białą flagę, a ja pojechałem dalej. Sytuacja miała miejsce w Grójcu, wracałem ze Słomczyna do Warszawy. Wjechałem na główną drogę i zanim wrzuciłem trójkę, ktoś błysnął mi, że na trasie jest radar. Zwolniłem i byłem bardzo zdziwiony, gdy zatrzymała mnie policjantka, pokazując „moje” 90 km/h. Okazało się, że pomiar wykonany był z około 800 metrów i to bez podparcia kolby o ramię. Policjantka nie wiedziała, że z takiej odległości wiązka lasera obejmuje oba pasy ruchu. Nie wiedziała nawet, że latarnie stoją co 25 metrów – dzięki temu można było policzyć z jakiej odległości został
wykonany pomiar. Moje argumenty na nią podziałały – opowiada Leszek.
Trzy powyższe historie pokazują, że odmowa mandatu (przy założeniu, że jest się rzeczywiście niewinnym) to kruchy lód, po którym stąpanie jest ryzykowne. A jaka jest procedura odmowy przyjęcia mandatu i co dzieje się po podjęciu takiej decyzji?
Zgodnie z prawem funkcjonariusz po zatrzymaniu musi się przedstawić, powinien poinformować nas o powodzie zatrzymania oraz wykroczeniu drogowym, które zostało popełnione. Kolejna informacja, którą obowiązkowo musi przekazać, to wysokość mandatu oraz liczba punktów karnych. Chwilę po tym policjant powinien pouczyć nas o możliwości odmówienia przyjęcia mandatu.
Jeżeli nie uważamy się za winnych wykroczenia lub uważamy, że mandat jest zbyt wysoki, możemy odmówić. Trzeba to jednak zrobić zanim go podpiszemy. Jeśli zmienimy zdanie tuż po złożeniu autografu, będzie już za późno. Mandat stanie się prawomocny. Można co prawda złożyć wniosek o uchylenie mandatu (w ciągu 7 dni), ale dotyczy to wyłącznie sytuacji, gdy został on nałożony za czyn niebędący czynem zabronionym (a wykroczenie drogowe jest takim czynem).
Punkty karne zostają tymczasowo dopisane do naszej ewidencji. O ich trwałym wpisie przesądzi dopiero wyrok. Jeżeli okaże się, że jesteśmy niewinni, zostaną one usunięte z systemu.
W momencie gdy odmawiamy przyjęcia mandatu, sprawa trafia do sądu. Wniosek o ukaranie jest sporządzany przez organ uprawniony, czyli w większości przypadków policję. Sądem właściwym do rozpoznania sprawy jest placówka rejonowa w okręgu, gdzie popełniono wykroczenie (dlatego wielu kierowców, którzy dostali mandat będąc „w trasie”, przyjmuje go mimo przekonania o niewinności). Organ prowadzący sprawę przed skierowaniem wniosku może przeprowadzić czynności wyjaśniające. W praktyce oznacza to, że możemy zostać wezwani na przesłuchanie w charakterze podejrzanego. Jednak zwykle wyrok zapada zaocznie.
Możemy być również wezwani na rozprawę. O jej terminie zostaniemy poinformowani listem poleconym. W przypadku skutecznego doręczenia korespondencji sądowej, a naszej nieobecności na rozprawie, sąd może przesłuchać świadków (np. policjantów). Jeżeli dotrzemy na kolejną rozprawę, ta może się ona odbyć bez przesłuchanych wcześniej osób. Wówczas tracimy jednak możliwość zadawania im pytań.
Podczas postępowania mamy prawo się bronić, składać wyjaśnienia, a także zgłaszać dowody, zadawać pytania świadkom, poprosić o odczytanie ich zeznań i składać wnioski o powołanie biegłego. Warto pamiętać o tym, że sąd rozpoznając sprawę, bada ją od początku. Nie jest on związany twierdzeniami przedłożonymi przez policjantów. W praktyce oznacza to, że wymiar ewentualnej kary, jaka nas czeka, może być całkiem inny niż ten na blankiecie mandatowym.
Podczas zatrzymania przez policję nie dostaniemy mandatów na łączną kwotę wyższą niż tysiąc złotych. Idąc do sądu, musimy mieć świadomość, że maksymalna grzywną, jaką może on nałożyć to 5 tys. złotych. W praktyce wygląda to jednak tak, że sąd karze grzywnami, które nie są wyższe niż pierwotnie wymierzone. Zdarza się także, że otrzymamy karę niższą, bowiem sąd nie jest związany taryfikatorem i bierze pod uwagę różne okoliczności. Nie ma jednak co liczyć, żeby w sprawie, w której trzeba było powoływać biegłego, rachunek zamknął się w pierwotnej kwocie mandatu. Jeśli przegramy sprawę, do naszej grzywny sąd doliczy koszty procesu. Jeśli wciąż uważamy, że racja leży po naszej stronie, możemy złożyć apelację. Cała procedura rozpocznie się wówczas od nowa.
MAK/mp