Trwa ładowanie...
08-10-2012 15:25

Nowy Mercedes klasy G - tajemnica Gelendy!

Nowy Mercedes klasy G - tajemnica Gelendy!Źródło: Michał Grygier
d2b2au9
d2b2au9

Właściwie o co chodzi z klasą G? Czym jest ten osobliwy, kanciasty i zatrzymany w czasie odmieniec? Jaka jest jego tajemnica sukcesu? Spróbuję ją odszukać na własnej skórze. Tylko, od czego zacząć?

Przede mną wiele znaków zapytania. Udajmy się więc do źródła tego fenomenu. Miejsca, gdzie jest produkowana. Lecimy do Austrii. Jak powstaje legenda? Wszystko zaczęło się dość spokojnie, żeby nie rzec, nudno. Długa podróż do Graz, fabryki gdzie klasa G powstaje, zajęła w zasadzie cały dzień, trzy połączenia lotnicze, nie zawsze w optymalnym kierunku, potem oczekiwanie i wreszcie, jest. Miejsce narodzin, czyli zakłady Magna Steyr. Lokalizacja wielce wyjątkowa. Nieco przestarzała, na pierwszy rzut oka trąci zacofaniem, jak rodzime zakłady FSO. Drugi rzut oka... potwierdza zacofanie. Produkowane są tutaj jeszcze... BMW czy MINI. Fabryka wygląda przestarzale.

Przed wejściem do jej wnętrza odbywam jeszcze krótką, ale wiele mówiącą podróż klasą G kabriolet po metalowej przeszkodzie, zwanej Iron Schockl. To taka typowa "pokazówka" w wykonaniu industrialnym. Konstrukcja jest niczym innym jak podjazdem, wagą na szczycie, oraz zjazdem. To tylko w suchych słowach brzmi banalnie. Podjazd początkowo jest tak skonstruowany, że klasa G demonstruje swoje podwozie i układ zawieszenia przez potężne wykrzyże, potem nachylenie sięga maksymalnych 45 stopni (sic!), dojeżdżamy do szczytu gdzie kładka się kończy, a widzimy tylko niebo gwiaździste nad nami!

Przed krawędzią automatyczny system pochyla auto i łączy kładkę z pozostałą częścią, czyli zjazdem. Wszystko najlepiej obrazuje materiał wideo. Zjazd też nie jest banalny, choć już zdecydowanie łatwiejszy, i również wynosi imponujące 45 stopni. Jak zapewnia instruktor, to granica, której już raczej przekroczyć nie można. Nawet jeden dodatkowy stopień uczyni podjazd niemożliwym...

d2b2au9
(fot. Michał Grygier)
Źródło: (fot. Michał Grygier)

Po tej rozgrzewce udaję się do fabryki. Niepozorne drzwi prowadzą do wielkiej hali, w której znajduje się marzenie wszystkich G-klasowych maniaków. Dziesiątki, setki egzemplarzy! Przy wszystkich kręcą się pracownicy, doginając, dokręcając, spawając, wtykając i wlewając wszystko, co klasę G tworzy. Ku bardzo potężnemu zdziwieniu - mając w pamięci wszystkie fabryki w jakich w życiu byłem - widać w zasadzie wyłącznie ręczną pracę. Ani to zaawansowane, ani odkrywcze. Tajemnica pozostaje.

Niestety, wszystkie urządzenia mogące utrwalić ten widok na stałe zostały całej naszej grupie odebrane. Szkoda, bo nie możecie przez to zobaczyć jak złożonym procesem jest powstawanie G. Linia montażowa po której w ślimaczym tempie przesuwają się kolejne egzemplarze wydaje się nie mieć końca. Na każdym stanowisku po kilku pracowników wykonuje swoje zaprogramowane czynności. Nie jest nawet jakoś szczególnie nowocześnie. Całość wygląda niczym rodzinna manufaktura, tyle, że w rozmiarze XXL. Narzędzia to raczej młotki i ludzkie ręce. Ale jakże sprawne! Każda czynność jest idealna, każdy ruch wypracowany i dokładny.

d2b2au9

Zdziwieniem największym jest koniec taśmy, gdzie trafiamy na wojskową wersję, opancerzoną bardzo poważnie, wydawać się może niezniszczalną, a za nią stoi... klasa G by AMG! Cóż za spotkanie, cóż za widok. I to jest właśnie jedna z tajemnic wyjątkowości tego modelu. Powstaje zarówno jako bezwzględny wóz opancerzony i potężna, superluksusowa terenówka z silnikiem o mocy ponad 600 KM! Czas opuścić fabrykę. Jej widok pozostanie na długo w mojej pamięci. Ale to dopiero początek. Wydarzenia późniejsze w moją pamięć wręcz wryły się, i to po sam rdzeń mózgu..

(fot. Michał Grygier)
Źródło: (fot. Michał Grygier)

Klasę G dzielimy w zasadzie na trzy typy - jest superluksusowe AMG, potrafiące rozkochać swoim dźwiękiem silników V8 i V12 każdego miłośnika motoryzacji. Piekielnie szybkie i radykalnie mocne. Tymi modelami podjeżdżamy pod operę, teatr i premiery w Cannes.

d2b2au9

Drugim rodzajem G są nieco mniej luksusowe i całkiem jak na ten segment "oszczędne" (głównie cenowo) wersje 300, 350 i 500, z silnikami od 3-5,5 litra pojemności skokowej i mocach od 184 do 388KM. Są luksusowe i całkiem szybkie. Ostatnią odsłoną klasy G jest wersja Professional. Miałem okazję nią podróżować wcześniej tego roku i wiem, że potrafi się w terenie potwornie sprawnie poruszać. Jest przy tym skierowana do prawdziwej brudnej roboty! Bez zbędnych luksusów, fotele wyglądają niczym zrobione ze skaju, albo czegoś jeszcze bardziej podłego. Wystrój wnętrza przypomina dobre lata 80-te. Wszystko jest podporządkowane pracy. Cóż, długo by zachwalać to auto. Rama, sztywne mosty, blokady etc. Jest nawet tajemniczy "korek" we wnętrzu pod dywanikiem (a w zasadzie pod gumową wykładką). Do czego służy? Gdy przejeżdżając przez bród auto zacznie unosić się na powierzchni i koła stracą przyczepność z podłożem, wystarczy przez korek wpuścić do wnętrza kilkadziesiąt litrów wody, auto opadnie na dno, koła będą mieć
kontakt z podłożem i spokojnie wyjedziemy z wody! Wnętrze zalać można prawie do poziomu deski rozdzielczej. Instalacja elektryczna jest na to przygotowana. Można wręcz przypuszczać, że to lubi. Taki właśnie jest Professional.

(fot. Michał Grygier)
Źródło: (fot. Michał Grygier)

I sądziłem, byłem przekonany, że tym autem będę jeździć po legendarnej górze Schockl. A tu niespodzianka. Dojeżdżając autokarem na miejsce, gdzie czekają na nas samochody, nie widzę ani jednego Professionala. Jak to?! Ano, tak to! Do dyspozycji przez najbliższe godziny będą właśnie "pośrednie" klasy G (G300, G350, G500). Oraz instruktorzy, jak się później przekonam, szaleńcy o powierzchowności poczciwych bajkowych dziadków. Żadnego podpowiadania, żadnej niepewności. Wręcz zachęcali do pokonywania trasy kierując w najtrudniejsze miejsca, śmiejąc się, że kierunek jaki chciałem wcześniej obrać, to teren dla Mercedesa klasy A. Ironiczni i wyjątkowo kompetentni. Do bólu...

d2b2au9

Właśnie, bólu! Tego przez cały dzień miałem pod dostatkiem. Permanentny, szarpany i to przez cały czas. Błędnik szalał, a wszystko za sprawą podjazdu pod górę Schockl. Co ciekawe, pierwszy pojazd wdarł się pod nią dokładnie 15.8.1909 roku. Był nim Puch o mocy 22KM. A jest pod co się wdzierać. Góra wystaje ponad Graz na wysokość 1442 metrów. Obecnie można na nią wjechać nawet smartem po asfaltowej drodze, którą zresztą początkowo podróżujemy w konwoju kilku G klas, jednak bez zdejmowania nogi z gazu mój słoweński instruktor nagle zbacza z cywilizacji w wąską, bardzo stromą drogę leśną. Choć nazwanie jej drogą, to zdecydowanie przesada. Przypomina momentami pieszy szlak. I wtedy się zaczęło! Nasze głowy wędrują od lewej do prawej, w górę i w dół. Pasy bezpieczeństwa coraz to bardziej wrzynają się w biodra, zaciskając wszystkie okoliczne organy.

(fot. Michał Grygier)
Źródło: (fot. Michał Grygier)

Ból szybko staje się doskwierający. Kawalkada jednak nie zwalnia. Dziury wielkości pół metra pokonywane są z lekkim jedynie odjęciem gazu. Cały czas pod górę, nachylenie zwykle wynosi 20 procent, a momentami dochodzi do 40-45 stopni! G-klasa nawet nie wykazuje żadnego wysiłku. Koła wgryzają się w kamieniste podłoże (dobrze, że jest sucho). Boże, myślę sobie, nawet nie wiem jak długa jest ta trasa. Po kilkunastu minutach tak trzęsie, że powoli marzymy o tym, aby wreszcie się to piekło skończyło. Na oko 50-60 letni instruktor Magna Steyr i Mercedesa wcale nie wydaje się być zainteresowany całą sytuacją, rozgląda się dookoła, jest wręcz zrelaksowany. Wreszcie dojeżdżamy na szczyt. Ból powoli ustaje...

d2b2au9
(fot. Michał Grygier)
Źródło: (fot. Michał Grygier)

Teraz pora na osobiste przejechanie trasy za kierownicą. Wsiadam, ustawiam elektrycznie sterowany fotel, kierownicę, dookoła luksus, który tak bardzo nie pasuje do otoczenia. To przecież wymagająca trasa off-roadowa, a ja siedzę w aucie za kilkaset tysięcy złotych, wymuskanym, którym w Polsce nikt nigdy by nie zjechał poza bezpieczny parking centrum handlowego. Najpierw asfaltem w dół, do miejsca w którym zaczyna się podjazd. Ramowa konstrukcja, reduktory i blokady mostów - stara, dobra szkoła prawdziwych terenówek, które na świecie są już gatunkiem zagrożonym. Wszystko obudowane komfortem, można powiedzieć, wręcz przepychem luksusu. Oto klasa G.

d2b2au9

Zaczynam podjazd. Jest kilka miejsc, gdzie można by się pokusić o jazdę SUV-em, jednak znakomita większość prezentuje takie trudności, że pokonać je mogą wyłącznie najwięksi motoryzacyjni twardziele. Zaliczam do nich takie okazy jak Defender, czy Wrangler Rubicon. Instruktor pokonał tę trasę przed chwilą na moich oczach, więc wiem, że można ją pokonać, jednak przed każdą poważniejszą przeszkodą jak maminsynek pytam się go, czy aby na pewno i czy dobrze obieram kąty. Starszy Pan tylko macha ręką, żebym jechał i nie gadał. Polecenie wykonuję i czas jakiś później jestem już na szczycie. Bez żadnego problemu. Ani jednego. I z jaką łatwością! Czy sam bym się odważył ruszyć tu autem? Z pewnością w kilku miejscach bym się srogo zastanawiał.

(fot. Michał Grygier)
Źródło: (fot. Michał Grygier)

W międzyczasie zatrzymujemy się na sesję zdjęciową. Musimy robić to szybko, bo za nami już słychać kolejne testowe Mercedesy. Wysiadając z auta kolejne zdziwienie. Obsuwam się na nogach lądując prawie na plecach... ależ tu stromo! Wewnątrz się tego zupełnie nie czuje. Interesujący jest system hamulcowy połączony z automatyczną skrzynią biegów. Nawet w położeniu "D", gdy się zatrzymamy i otworzymy drzwi, system samoczynnie włączy hamulec ręczny, tak aby auto się nie zsunęło. Sprytne. G klasy po tej trasie jeżdżą tego dnia niemal bez przerwy.

Pod koniec dnia przyszedł czas na powrót. Za kierownicę ponownie zasiadają Panowie Szaleńcy Instruktorzy. Reszta zajmuje miejsca pasażerskie. Wracamy. Drogę w dół pokonujemy, a jakże, tym samym odcinkiem. Tyle, że wszyscy byliśmy pewni, że zjedziemy spokojnie drogą asfaltową, bo i do samolotu pozostało niewiele czasu. Kawalkada G klas po kilkuset metrach bez zdejmowania nogi z gazu opuszcza asfalt i zaczyna się ostateczne zniszczenie naszych organizmów! Pan instruktor (niestety nie pamiętam nawet jego imienia) porusza się z prędkością której sobie na tej trasie nie wyobrażałem. Każda dziura pokonana niemal lotem, przyhamowuje jedynie przy ostrych nawinięciach i blisko metrowych kamieniach, które rozsiane są tutaj całkiem gęsto.

(fot. Michał Grygier)
Źródło: (fot. Michał Grygier)

Podróż trwa w najlepsze, a nasz kierowca tylko obraca się od czasu do czasu i zerka na nas, już zielonych na twarzach, siedzących na tylnej kanapie. Jego szyderczy uśmiech jest nieco tajemniczy. Pytam więc, ile razy pokonywał trasę. Cóż. Drogocenne klasy G tego dnia pokonywały trasę kilkadziesiąt razy. Dużo, myślę sobie. Ale, ile razy Pan pokonywał trasę? Odpowiedź zwala mnie z nóg. Jeżdżę po niej od 1966 roku - pada łamanym angielskim. Nic dziwnego, że zna każdy kamień, każdy centymetr tej góry! W kosmicznie szaleńczym zjeździe ani razu (dosłownie!) rama nie uderza w kamieniste podłoże. Jazda na najwyższym poziomie. W tym momencie czuję się jak dziecko. Sam tak bardzo uważałem, żeby niczego nie uszkodzić, bo każde małe stuknięcie może być cenione na tysiące złotych, a wygląda na to, że jechałem jak partacz, choć wydawało mi się, że poruszam się sprawnie i szybko. A gdzież tam...

Podróż trwa dalej, i od pewnego momentu wraz z kolegami z innych redakcji, wpadamy w lekko niekontrolowany atak śmiechu, wynikający chyba też po części z tego, że absolutnie się nie spodziewaliśmy takiej JAZDY, i to wszystko nieco przerosło nasze oczekiwania. Śmialiśmy się i dyskutowaliśmy o niechybnej śmierci, a instruktor cały czas gnał w dół zbocza...

(fot. Michał Grygier)
Źródło: (fot. Michał Grygier)

Na lotnisku. Powrotne, skomplikowane połączenia lotnicze nie były już takie straszne. W pamięci pozostała garść wspomnień z góry Schockl. Terenu doświadczalnego, na którym od 1974 roku Mercedes testuje każdą nową klasę G. Niesamowite, że jej sprzedaż cały czas jest na niezłym poziomie. W 2011 roku wyprodukowano 11 tysięcy egzemplarzy. To niezły wynik, biorąc uwagę, że wiele z nich to wersje AMG, a jej najdroższa odmiana G65 AMG kosztuje abstrakcyjne 1,2 miliona złotych! Myślę, że odkryliśmy kolejną tajemnicę, która nierozłącznie związana jest z tym autem. Każdy egzemplarz, to też po kawałek tej góry. Dzięki temu 60-letniemu szaleńcowi odkryłem całe dobro jakie płynie z tego auta. Całą jego magię. Gdzie leży kultowość, wyjątkowość i ponadczasowość klasy G? Gdzieś pomiędzy 612KM silnika AMG, skajem foteli Proffesionala potrafiącego wjechać wszędzie, a luksusowymi wersjami, którymi możemy udać się do opery... wjeżdżając nimi na sam balkon po schodach wejściowych! To też ręczna, przestarzała fabryka, to
archaiczny wygląd z epoki kamienia łupanego. To niekonieczna łatwość w codziennym użytkowaniu. Po raz kolejny uświadamiam sobie, że klasa G przetrwa wieki, a jej wielkość tkwi... w połączeniu niepołączalnego.

Michał Grygier

/ll

d2b2au9
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2b2au9
Więcej tematów