Inspekcja Transportu Drogowego do walki z nieprzestrzegającymi przepisów kierowcami wystawiła prawdziwy arsenał. Problem polega jednak na tym, że nie grzeszy on skutecznością. Większość łamiących przepisy nie musi martwić się o konsekwencje brawurowej jazdy.
Obiektywy trzystu stacjonarnych fotoradarów ITD skierowane są na drogi, po których poruszają się kierowcy często łamiący przepisy. W błędzie jest jednak ten, kto sądzi, że każdego z nich czeka mandat. Jak się okazuje, znaczna część wykonanych przez urządzenia zdjęć nie daje możliwości wszczęcia postępowania. Problemem jest obecność w kadrze dwóch samochodów, albo rozmazanie, uniemożliwiające odczytanie numerów rejestracyjnych. W 2013 roku na niespełna 2,5 mln. zdjęć do kosza trafiło niecałe 900 tys., a od stycznia do września 2014 roku na blisko 1,9 mln. wykonanych fotografii trzeba było odrzucić niespełna 700 tysięcy.
Ograniczenia sprzętowe nie są jedynymi, z jakimi boryka się ITD. Pracownicy tej instytucji muszą odrzucić wszystkie fotografie wykonane pojazdom uprzywilejowanym jadącym na sygnale. Problem stanowią również zagraniczni kierowcy, którzy naruszają w Polsce prawo. W razie sfotografowania samochodu z takimi rejestracjami ITD musi kierować zapytanie do tzw. punktu kontaktowego w danym kraju. Jednostki takie zostały utworzone w 2014 roku, by umożliwić skuteczną walkę z łamiącymi przepisy kierowcami. A co z krajowymi właścicielami aut? Inspekcja Transportu Drogowego w 2013 roku na 1,7 mln czytelnych zdjęć do sporządzenia wezwań wykorzystała 980 tys. Zaowocowało to nałożeniem 262 tys. mandatów. Od stycznia do września 2014 roku w oparciu o 1,2 mln prawidłowych fotografii sporządzono prawie 680 tys. wezwań i nałożono 328 tys. mandatów. Nie oznacza to jednak, że tylu kierowców odczuło skutek swojej nieprzemyślanej jazdy.