Dopłaty od rządu do hybryd? Wystarczyłoby je zwolnić z podatku
Coraz więcej osób zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie niesie za sobą ocieplenie klimatu oraz tego, jak szkodliwy dla naszego zdrowia jest smog. W pojedynkę niewiele są w stanie zrobić, ale w grupie już tak – segregując śmieci, oszczędzając energię czy kupując ekologiczne samochody. Problem w tym, że państwo zamiast im to ułatwiać, chce jeszcze na nich zarobić.
Gdy w lutym tego roku gruchnęła informacja, że rząd będzie dopłacał do zakupu samochodów elektrycznych, z ust wielu osób padło głośne: "Nareszcie!". 30 proc. wartości auta i maksymalnie 36 tys. zł to wartości "nie w kij dmuchał".
Najtańsze elektryki będzie można kupić aż jedną piątą taniej! A co zyska środowisko naturalne? Dzięki dopłatom pojedziemy w nowym, ekologicznym kierunku – zapowiedzieli politycy. Ci sami politycy, którzy otwarcie deklarują, że Polska węglem stoi, strącają w niebyt farmy wiatrowe i pozwalają jeździć po kraju starym, zużytym dieslom z wyciętymi filtrami DPF.
Problem z elektrykami w Polsce polega na tym, że zostawiają po sobie większy ślad węglowy niż samochody z konwencjonalnym napędem! Prąd do ładowania ich baterii w ponad 90 proc. powstaje w elektrowniach węglowych.
Do tego dochodzą kontrowersje związane z akumulatorami litowo-jonowymi, których produkcja też nie jest bez znaczenia dla środowiska naturalnego. No i jeszcze ograniczona infrastruktura do ładowania, prędkość tego ostatniego w odniesieniu do ograniczonego zasięgu etc.
Polacy zdają sobie z tego wszystkiego sprawę, dlatego w 2018 r. "kupili" zaledwie 620 w pełni elektrycznych aut. W dodatku ogromna część z nich została zarejestrowana jako auta testowe w salonach dealerskich albo trafiła do firm zajmujących się car-sharingiem i wynajmem.
Dla porównania hybryd kupiliśmy w ubiegłym roku aż 23,8 tys. – o 43 proc. więcej niż w roku 2017! I to pomimo braku jakiegokolwiek wsparcia dla nich ze strony państwa. A to dowodzi, że jesteśmy coraz bardziej świadomi tego, jaki wpływ na środowisko ma to, czym jeździmy.
Hybrydy chętnie kupują firmy odpowiedzialne społecznie – zależy im, by ich biznes był zrównoważony i pozostawiał po sobie jak najmniejszy ślad w naturze. Hybrydy kupują taksówkarze, którzy jeżdżą przede wszystkim po mieście i czerpią korzyści z tego, że takich warunkach HEV palą nawet mniej niż diesle, a przy tym są bezawaryjne i rzadziej wymienia się w nich części eksploatacyjne (np. tarcze i klocki hamulcowe)
.
I wreszcie... takie auta trafiają do garaży osób prywatnych, które chcą mieć wkład w obniżanie emisji dwutlenku węgla i oczyszczanie naszych miast ze smogu, ale nie chcą przy tym rezygnować z komfortu związanego z zasięgiem nieograniczonym siecią i prędkością ładowania. Kupują je, oczywiście bez żadnych zachęt ze strony rządu.
W ustawie o elektromobilności nie przewidziano bowiem absolutnie żadnych preferencyjnych warunków dla takich samochodów. Mało tego - ich właściciele często płacą za nie więcej, niż inni za podobne samochody z silnikami benzynowymi i diesla.
Akcyza na Lexusa ES 300h, który emituje średnio 106 g CO2 na kilometr wynosi 18,6 proc. jego ceny netto, podczas gdy kupujący BMW 520i z emisją o niemal 20 g wyższą płaci… 3,1 proc. akcyzy. Mówiąc wprost, za bycie bardziej eko trzeba w tym wypadku zapłacić państwu około 20 tys. zł! Wszystko ze względu na pojemność skokową silnika, które w tym przypadku jest bez znaczenia.
W tym przypadku nie chodzi nawet o to, by państwo zaczęło dopłacać do ekologicznych napędów. Ale by dostosowało swoje podejście do zmieniających się czasów, tworząc rozsądny i przede wszystkim sprawiedliwy system opodatkowania samochodów.
Taki, jaki funkcjonuje w większości unijnych państw, gdzie nie ma akcyzy, a jest podatek ekologiczny – a jego wysokość nie jest zależna od pojemności silnika (bo to nieprecyzyjne kryterium w dzisiejszych czasach), lecz od tego, ile szkodliwych związków emitowanych jest przez dane auto do atmosfery.
Najczystsze modele mogłyby być z podatku w ogóle zwolnione, a np. kupujący drogie, sportowe wozy z potężnymi motorami benzynowymi płaciliby najwięcej. Takie podejście wydaje się uczciwsze. Szczególnie, że powietrze wylatujące z układów wydechowych niektórych hybryd nierzadko jest… lepszej jakości niż to, którym oddychamy!
To nie żart. Badania dowodzą, że dzięki nowoczesnym katalizatorom i filtrom jest w nim zdecydowanie mniej cząstek stałych, węglowodorów czy tlenków azotu niż w zanieczyszczonym powietrzu w większości polskich miast.
Dlatego przydałby się nie tylko sprawiedliwszy system opodatkowania samochodów, lecz także sensowne benefity dla HEV. Choćby darmowe parkowanie w centrach miast czy możliwość jazdy bus pasami (pod warunkiem, że np. w aucie siedzą dwie osoby).
Powtórzymy to raz jeszcze – nie chodzi o to, by świadomym ekologicznie firmom i ludziom dawać tysiące złotych w dopłatach, ale żeby przynajmniej im tych pieniędzy nie zabierać pod postacią akcyzy.