Czekając na Wielkiego Brata
Od 1 lipca 2011 r. ma zacząć działać w Polsce elektroniczny system poboru opłat drogowych. Nowela ustawy z 21 marca 1985 r. o drogach publicznych - zezwalająca stacjom benzynowym pobierać opłaty za korzystanie z dróg w systemie elektronicznym - została już uchwalona. Ustawa to jednak dopiero początek długiej drogi, na końcu której tylko majaczy na razie elektroniczne światełko w tunelu.
Obecnie stosowany w Polsce system opłat oparty na winietach mówiąc delikatnie nie jest doskonały. Przewoźnicy płacą bowiem ryczałtem za przejazd ich ciężarówek lub autobusów po drogach krajowych i autostradach – ma on niewiele wspólnego z tym, w jakim stopniu samochody przewoźników rzeczywiście wykorzystują drogi. Jak mówi Bolesław Milewski, przewodniczący zarządu Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Transportu Drogowego, podstawową zaletą systemu elektronicznego jest to, że jest on sprawiedliwy - uzależnia wysokość pobieranych opłaty od faktycznej ilości przejechanych kilometrów.
Ustawa robi dobre wrażenie, tym bardziej że jest zgodna z postanowieniami Komisji Europejskiej, która w tym miesiącu podjęła decyzję o uruchomieniu jednolitej, ogólnoeuropejskiej usługi opłaty elektronicznej (EETS).
Niestety od obu ustaw do wdrożenia droga daleka. W Europie tego rodzaju systemy funkcjonują w wielu krajach już od lat dziewięćdziesiątych. Problemy są jednak dwa. Po pierwsze, działają one w oparciu o różne technologie. 24 państwa Unii wykorzystują technologię mikrofalową (DSRC), w Szwajcarii stosuje się technologię łączącą DSRC i tachograf, a w Niemczech technologię satelitarną, funkcjonującą w oparciu o nawigację GPS. I według specjalistów ta ostatnia sprawdziłaby się najlepiej w naszym kraju – jej budowa nie wymaga dużych inwestycji w specjalne bramki autostradowe czy szereg odbiorników.
W systemie opartym na GPS urządzenie pokładowe lokalizuje położenie pojazdu w oparciu o sygnały z satelity i porównuje je z cyfrową mapą drogową, która znajduje się w urządzeniu pokładowym (tzw. OBU). Po drugie i najważniejsze, nie są one ze sobą kompatybilne – komunikują się z reguły tylko z przypisanymi do nich urządzeniami pokładowymi.
To ogromny problem szczególnie w dalekobieżnym transporcie drogowym – na dłuższej trasie, kierowca chcąc zupełnie bezobsługowo korzystać z dobrodziejstw systemu, musiałby mieć zainstalowanych w samochodzie kilka specjalnych urządzeń pokładowych, w dodatku korzystanie z każdego z nich to konieczność zawarcia stosownej umowy z określonym operatorem drogi. Dodając do tego kwestie rozliczeń, faktur i nieujarzmionej biurokracji, dla większości polskich przewoźników to skórka nie jest warta wyprawki. Tym bardziej, że w naszym kraju początkowo system ten miał już działać od ubiegłego roku.
Pomysł poległ jednak szybko - rozbiło się nawet nie o kwestie techniczne ale, jak przeważnie w takich sytuacjach o pieniądze. Przewoźnicy zawetowali go na starcie, natychmiast po tym jak usłyszeli, o ile wzrosną stawki opłat, które miałyby go po części sfinansować.
Dziś wdrożenie systemu, mimo pokonania pierwszej bariery i usankcjonowaniu pomysłu stosowną ustawą, to nadal strome schody. Wciąż brak jakiejkolwiek koncepcji co do wyboru odpowiedniego na nasze drogi systemu. Głównym problemem jest bowiem dobór rozwiązania, które sprawdzi się w konfrontacji z unikalnymi warunkami danego kraju. Niezwykle istotna jest kwestia długości i typu sieci dróg podlegających opłatom (a jak wiemy z własnego doświadczenia sieć dróg w Polsce jest bardzo specyficzna), jak również rodzaj i liczba użytkowników, od których będą one pobierane. A tego rodzaju rachunki w naszym kraju nie należą do prostych.
Dane dotyczące budowy dróg w zasadzie zmieniają się z miesiąca na miesiąc a liczbę tych użytkowników, którzy rzeczywiście skorzystają z systemu przy tak dynamicznie zmieniającej się sytuacji na rynku transportowym, można jedynie z grubsza szacować. W takich warunkach ocena prawdziwych potrzeb branży w tym względzie jest niebywale trudna. A to potrzeb przede wszystkim zależy wybór odpowiedniej technologii i operatora.
Mimo pomocy UE na końcu przecież kasa musi się zgadzać. Skuteczność i rentowność elektronicznego systemu poboru opłat, to nic innego jak odpowiedni zysk – różnica pomiędzy przychodami i kosztami jego użytkowania. W opinii Rady Legislacyjnej nie będzie źle - „objęcie systemem opłat elektronicznych zarówno autostrad, jak i dróg ekspresowych, których sieć ma powstać w latach 2008-2012, generować będzie w okresie 2011-2020 wyższe przychody w porównaniu z przychodami, jakie były generowane w systemie winietowym”. W tej samej opinii jednak czytamy, że system opłat elektronicznych musi być sukcesywnie rozszerzany na drogi alternatywne, bo istnieje duże prawdopodobieństwo ucieczki kierowców na drogi pozostające poza systemem.
Czy system spełni pokładane w nim nadzieje, okaże się w przyszłości. Przetarg w tej sprawie ma zostać ogłoszony jeszcze w tym roku a umowa ze zwycięzcą podpisana w pierwszej połowie przyszłego, tak by nowy sposób pobierania opłat za korzystanie z dróg przez ciężarówki funkcjonował od lipca 2011 roku. Najwcześniej system pojawi się na autostradach: A2 między Strykowem a Koninem oraz na A4 na odcinku Wrocław - Katowice. Docelowo system ma objąć zarówno autostrady, jak i wszystkie drogi ekspresowe. Będzie kosztował 500 - 700 mln złotych. A już za trzy lata na opłatach od ciężarówek budżet ma zarobić miliard złotych. To znaczy, że Wielkiego Brata w większości sfinansują sami przewoźnicy.
Źródło: mojeauto.pl
Sebastian Kanikuła