Chcesz walczyć ze smogiem? Nie tylko samochód jest winny. Mniej pierz i nie zaglądaj do lodówki
Jeżeli nie ograniczymy drastycznie emisji CO2, to za kilkadziesiąt lat świat się "usmaży". Średnia temperatura globu wzrośnie o kilka stopni, woda z topniejących lodowców zaleje całe państwa, a te które przetrwały, zostaną spustoszone przez huragany.
To nie scenariusz amerykańskiego filmu katastroficznego tylko poważne ostrzeżenia naukowców. Nie wszyscy jednak im wierzą. Na przykład polscy politycy. Szerokim echem obiły się ich wypowiedzi z zakończonego kilka dni temu szczytu klimatycznego COP24, gdy otwarcie i ku zdziwieniu wszystkich dookoła stwierdzili, że przyszłość to… węgiel.
Tymczasem cały cywilizowany świat wartkim krokiem zmierza w kierunku odnawialnych źródeł energii – w tym roku po raz pierwszy w historii państwa rozwinięte wyprodukują z OZE więcej prądu niż ze źródeł konwencjonalnych (węgla, gazu i ropy). Ale nie my. My mamy swoje czarne złoto. Co z tego, że kopci, smrodzi i niekorzystnie wpływa na zdrowie – najważniejsze, że jest nasze...
Na szczęście nie wszystko jest w rękach polityków. Zresztą nie tylko oni są winni. My też. Bo nonszalancko podchodzimy do gospodarowania energią. Z badań wynika, że nasze domy odpowiadają za emisję 15 proc. dwutlenku węgla, a za kolejne 15 proc. – samochody, którymi jeździmy.
Samochód przez lata stał się naczelnym "chłopcem do bicia", gdy tylko zaczyna być mowa o produkcji zanieczyszczeń - prawdopodobnie dlatego, że jest łatwym celem. Jako dobro konsumpcyjne, które jest postrzegane jako drogie w zakupie i takie, które wg. niektórych wcale nie jest niezbędne. Niestety ci, którzy samochodów nie posiadają, także nie mają czystego sumienia. Jak widać, w swoich domach również produkują identyczne ilości CO2.
Ale CO2 to nie wszystko. Węgiel spalany w elektrowniach i paliwo przepływające przez wtryskiwacze to także pyły, cząstki stałe, węglowodory, tlenki azotu i mnóstwo innych związków chemicznych. Na szczęście możemy zredukować ich emisję. A przy okazji zaoszczędzić trochę pieniędzy. Jak to zrobić? Przyjrzyjmy się wszystkim zagadnieniom po kolei:
Małe oszczędności, duże efekty
Metodami pt. "gaś światło, jeśli nie ma cię w pomieszczeniu" albo "zakręcaj wodę, gdy myjesz zęby" nie będziemy się zajmować, bo w dzisiejszych czasach chyba już każdy zwraca uwagę na to, żeby nie marnować w ten sposób energii - szczególnie jeśli ma zamontowany licznik. Ale z wielu możliwości nadal nie korzystamy. Nawet jeżeli nic nas nie kosztują. Oto niektóre z nich:
- Telewizor, sprzęt stereo, komputer, router, modem – wszystkie urządzenia elektroniczne zużywają energię nawet wtedy, gdy z nich nie korzystamy. Jednostkowo może niewiele, ale zebrane do kupy nawet kilkadziesiąt watogodzin. Dlatego niektóre warto wyłączać nie tylko z pilota, ale całkowicie odcinać im zasilanie. Zastanówmy się, czy np. router WiFi musi pracować między 23.00 wieczorem, a powiedzmy 7.00 rano. Trudno w to uwierzyć, ale tylko w ten sposób można ograniczyć emisję dwutlenku węgla do atmosfery o kilka kilogramów w skali roku.
- Wpatrywanie się w zawartość lodówki i zastanawianie się "co by tu zjeść" jest nieekonomiczne! Podobnie jak umieszczanie w niej jeszcze ciepłych, niewystudzonych potraw - więcej energii potrzebnej na schłodzenie równa się większej emisji CO2.
- Choć nowoczesne pralki i zmywarki mają funkcje prania i mycia eko (gdy np. tylko połowa jest załadowana), to ekonomiczniej jest uruchamiać je, gdy są pełne. To pozwala oszczędzać i wodę, i prąd. Oraz oczywiście zmniejszyć emisję wszystkich związków, które ulatują do atmosfery wraz ze spalaniem tego ostatniego.
- Obniżając temperaturę w domu o zaledwie 1 stopień Celsjusza, możesz zaoszczędzić kilkaset złotych w skali roku. I jednocześnie ograniczyć emisję CO2 nawet o kilkaset kilogramów! Nie wspominając o korzyściach zdrowotnych – zdaniem naukowców najlepsza dla naszego organizmu jest temperatura 20-21 stopni a w nocy nawet 18-19 stopni.
- Plastikowe butelki, jednorazowe torby, żywność zawinięte w folię – w procesie wytwarzania takich opakowań zużywa się mnóstwo energii. A potem jeszcze więcej przy ich utylizowaniu i recyklingu. A to również prowadzi do emisji wielu szkodliwych związków zanieczyszczających atmosferę.
Ekstra inwestycja z ekstra rezultatami
O ile powyższe rady nie wymagają od nas ponoszenia dodatkowych wydatków (a jedynie korzystania ze zdrowego rozsądku) to teraz przejdziemy do kategorii "Inwestycje". To rzeczy, które wymagają wyłożenia gotówki (czasami nawet sporej), ale późniejsze oszczędności zarówno dla środowiska, jak i naszego portfela, są tego warte.
- Jeżeli mamy stary piec służący do ogrzewania wody i mieszkania, możemy wymienić go na nowszy model kondensacyjny (odzyskuje ciepło nawet ze spalin) – to powinno zmniejszyć rachunki za gaz nawet o 20-30 proc.
- Pompa ciepła jest jeszcze lepszym rozwiązaniem – najnowsze modele nie tylko w 100 proc. zaspokajają zapotrzebowanie domu na ciepło zimą, ale także chłodzą go latem. Pod warunkiem, że jest dobre ocieplony.
- Nowoczesna instalacja fotowoltaiczna zainstalowana np. na dachu naszego domu jest w stanie w 100 proc. zaspokoić nasze zapotrzebowanie na prąd. Działa nawet w pochmurne dni i zimą. Koszt jest spory (od kilkunastu do kilkudziesięciuu tysięcy złotych), ale obecnie z wielu programów można uzyskać dofinansowanie do takiej inwestycji.
- Wymiana żarówek w całym domu na nowoczesne LED pozwoli nam oszczędzić na każdym rachunku za prąd od kilkudziesięciu do kilkuset złotych. Inwestycja może zwrócić się już w ciągu kilku miesięcy, a jednocześnie ograniczyć emisję dwutlenku węgla o kilkaset kilogramów!
- Sprzęt AGD ewoluuje w błyskawicznym tempie. Nowoczesne lodówki, pralki, odkurzacze, zmywarki, kuchenki zużywają mają nawet kilkukrotnie mniejsze zapotrzebowanie na energię niż modele sprzed dekady. Kupując model z oznaczeniem A+++ ograniczamy zużycie energii, wyraźniej obniżamy rachunki za prąd, dbamy o środowisko i jakość powietrza, którym oddychamy. Komplet nowych urządzeń może ograniczyć ilość dwutlenku węgla, jaki produkuje nasz dom o ok. 100-150 kg rocznie!
Jeżdżąc autem też można dbać o powietrze?
Z badań Warszawskiego Alertu Smogowego wynika, że komunikacja samochodowa odpowiada za 30-50 proc. zanieczyszczenia miasta cząstkami stałymi (wg. Raportu NIK w Warszawie nawet 70 proc.). W przypadku szkodliwych tlenków azotu mówimy już o 80 proc.! Do tego dochodzą tysiące ton dwutlenku węgla.
Winne temu wszystkiemu są przede wszystkim diesle (szczególnie te starsze), ale nie tylko – wszystkie auta z klasycznymi napędami zanieczyszczają środowisko. I niestety problemu tego nie rozwiązują – jak niektórym się wydaje – pojazdy elektryczne. Z prostego względu: prąd do ich napędzania powstaje w elektrowniach zasilanych węglem.
Ponad to część pyłów zawieszonych PM 10 i PM 2,5 pochodzi z klocków hamulcowych oraz opon, które ścierają się podczas jazdy. Choć trzeba od razu powiedzieć, że w żaden scenariusz nie przewiduje byśmy mogli je czymś zastąpić. Przynajmniej na ten moment.
W tej sytuacji jedyną sensowna alternatywą (również na razie) wydają się klasyczne samochody hybrydowe, które – jak wynika z badań – przez ok. 50 proc. czasu w ruchu miejskim poruszają się dzięki silnikom elektrycznym. Ale takim, których nie trzeba ładować, bo odzyskują energię np. z hamowania (oraz doładowywane są w trakcie pracy jednostki spalinowej).
Szczególnie dobrze sprawdzają się właśnie w duszącym się od smogu mieście, bo im większe korki, tym więcej korzyści daje hybryda. Np. nowy Lexus ES 300h w mieście spala raptem 5 litrów benzyny. W cyklu mieszanym tylko 4,7 l/100km, emitując przy tym raptem 106 g CO2 na kilometr.
Przyznacie, że tak zestawiona ekologiczna przyszłość, jeśli udało by nam się w taki sposób zorganizować nasze życie, wcale nie wygląda tak strasznie, jak niektórzy by tego chcieli. Dom, który sam się ogrzewa (dzięki pompie ciepła), sam produkuje energię (dzięki instalacji fotowoltaicznej) do zasilania oszczędnej lodówki, pralki i kuchenki. A do tego samochód w garażu, który nie ma ograniczonego zasięgu, a jednak pozwala oddychać lepszym powietrzem. A to wszystko bez konieczności spalenia nawet grama węgla.