Aston Martin. Kto dziś buduje legendę?
Każdy model marki Aston Martin jest wyjątkowy i ma duszę. Marzenie milionów kierowców na całym świecie powstaje w Anglii, w miejscowości Gaydon. Przedstawiamy wrażenia z wizyty w miejscu, gdzie powstawał wehikuł Jamesa Bonda.
Gaydon to mała wieś w środkowej Anglii, licząca niespełna 400 mieszkańców. Od Coventry, najbliższego dużego miasta dzieli ją dystans 35 km. Region słynie również z produkcji Jaguarów oraz Land Rover`ów.
Wjeżdżając na teren zakładu mijamy budkę uśmiechniętych strażników, którzy pozdrawiają każdego, nawet nieznajomego przybysza. Wzrok co chwila doznaje rozkoszy, gdy obok przejeżdżają nowiutkie DB9 oraz inne modele Astona.
Wchodząc głównym wejściem na teren zakładu widzimy rozmieszczone na specjalnych regałach szkielety aut, które na wózkach widłowych są przewożone do miejsca w którym otrzymują maskę, drzwi oraz inne elementy karoserii. Po montażu taka konstrukcja wjeżdża do tunelu lakierni o długości około 50 metrów. Tam poddawana jest malowaniu. Oczywiście ręcznemu. Przesuwając się po sterylnie czystej taśmie auto zyskuje kolejne warstwy farby.
Warto wspomnieć o obostrzeniach, które towarzyszą wejściu na teren lakierni. Poza środkami higieny pracy obowiązkowo należy założyć czepek na głowę, specjalny kombinezon oraz ochraniacze na obuwie. Wszystko po to, by jak najmniej brudu dostało się na pokryte świeżym lakierem karoserie. Na terenie fabryki zabronione jest noszenie zegarków, bransoletek i wszelkiej biżuterii. Za drzwiami lakierni kończy się jednak sterylność. Choć ogólnie jest czysto, to widok porozrzucanych narzędzi sprawia, że czujemy się troszkę jak w zwykłym garażowym warsztacie a nie zakładzie, gdzie buduje się tak drogie auta. Tak samo jest na zewnątrz: przy wejściu panuje porządek, ale wystarczy skręcić kilka metrów w bok by zobaczyć górę śmieci. Po procesie malowania i suszenia auto jest poddawane polerowaniu, a następnie transportowane dalej w celu montażu kolejnych części. Duże wrażenie robi ciąg technologiczny, którego jedyną mechaniczną częścią są suwnice, służące do przenoszenia dużych i ciężkich elementów, jak np. silnik. Wszystko
jest montowane ręcznie z najwyższą starannością.
Logo Aston Martin jest wszechobecne. Znajdziemy je niemal wszędzie, nawet na pudełkach z narzędziami i kartonach z drobnymi częściami. Na miejscu produkowana jest również tapicerka. W zakładzie kaletniczym szwaczki pracują przy maszynach do szycia,"ubierając" w skórę siedzenia, deskę rozdzielczą oraz inne elementy wyposażenia wnętrza.
Budowany Aston Martin, przesuwając się po taśmie produkcyjnej jest przejmowany przez kolejne ekipy zajmujące się montażem poszczególnych części. Na początku instaluje się silnik, później skrzynię biegów, zawieszenie oraz kolejne detale. W momencie, gdy każda część jest już na swoim miejscu - do samochodu wsiada specjalnie przeszkolony kierowca, który pokonuje dziewiczą trasę do punktu kontroli.
Pierwsze odpalenie auta to niesamowita chwila. Po wciśnięciu charakterystycznego przycisku pośrodku konsoli silnik krzyczy niczym nowo narodzone dziecko, wstrząśnięte wyjściem na świat. Nie będzie przesadą, gdy powiem, że spaliny wszystkich Astonów... pachną. To coś zupełnie innego niż duszący gaz, wydobywający się z rur wydechowych zwykłych samochodów. Najbardziej oddani marce fani mogliby używać tego zapachu zamiast antyperspirantu.
W punkcie kontrolnym sprawdza się poprawność montażu wszystkich elementów, zwłaszcza "mechanikę", po czym auto wyjeżdża na tor na którym jest testowane. Jeśli przejdzie pozytywnie wszystkie sprawdziany - trafi na kolejne polerowanie, a następnie do magazynu. Jeśli nie - zostanie odesłane w celu wprowadzenia odpowiednich poprawek. Ciekawostką jest, że wśród pracowników fabryki można znaleźć prawdziwe gwiazdy. Na drzwiczkach szafek w szatni widnieją tabliczki z nazwiskami właścicieli. Wśród nich znajdziemy... Johna Lennona, Michaela Jacksona czy byłego asa futbolu, Paula Gascoigne`a. Interesująca zbieżność nazwisk.
Poza autorem niniejszego artykułu w Gaydon pracowało i nadal pracuje kilku Polaków. Przez szefostwo są postrzegani jako solidni i uczciwi. Niestety, nasi rodacy nie trzymają się razem. "Międzypolskie" relacje najczęściej kończą się na krótkiej pogawędce podczas przerwy. Polacy pracują jako lakiernicy, operatorzy wózków widłowych i konserwatorzy. Poznałem tylko jednego rodaka, który pracował bezpośrednio przy procesie produkcyjnym. Główne stanowiska są obsadzone przez Anglików oraz Irlandczyków. Trzeba przyznać, że fascynacja pracą szybko mija, a po kilku dniach przechodzi się do codzienności w której na widok przejeżdżającego co chwilę supersamochodu nie krzyczy się już "popatrz, jedzie Aston!".
Na terenie fabryki znajduje się muzeum. Można podziwiać całą kolekcję modeli Aston Martin, począwszy od Fixed Head coupe z 1930 r., poprzez DB2/4 Mark II z 1957 i Vantage Zavato z 1987, kończąc na DB7 z 2001 r. Można zobaczyć również ciekawe prototypy pojazdów, które nigdy nie weszły do produkcji.
W pobliżu zakładu produkcyjnego znajduje się siedziba administracji fabryki oraz laboratorium inżynierów, pracujących nad nowymi modelami oraz udoskonalaniem obecnych. Nieopodal, na specjalnej wystawie można podziwiać obecnie produkowane egzemplarze.
Obok parkingu dla pracowników i interesantów jest miejsce, które każdego fana marki przyprawi o palpitację serca. To fabryczny złomowiec, na którym stoją wraki DBS, DB9, V8 Vantage i wielu innych, wspaniałych niegdyś modeli. Tak kończą egzemplarze, które miały wady fabryczne lub uległy uszkodzeniu podczas transportu. Widok jest niesamowity i smutny zarazem. Wielu oddałoby wszystko, by móc stać się posiadaczem choćby jednego z tych wraków.
W tym miejscu nasza wycieczka się kończy. Po zwiedzeniu fabryki i nasyceniu się widokiem wspaniałych samochodów ciężko było wsiąść do starego, poczciwego Rovera. Jeszcze tylko pożegnalny uśmiech strażników i ze świata marzeń wracamy do rzeczywistości w której Astona można zobaczyć bardzo rzadko.
Leszek Lorbiecki