Trwa ładowanie...
Życie z deadlinem
Źródło: WP
03-09-2020 18:41

Życie z deadlinem

W miejscu, w którym wsiąkała jego krew, do dziś widać brunatną plamę. Mateusz wie, że z metalową płytką w szyi jego świat się zmieni. Postawił sobie cel: – Chcę, żeby ludzie usłyszeli moją historię. Może to ocali komuś życie.

2 lipca był w Warszawie pogodnym, nieco leniwym dniem. Niby dopiero czwartek, ale to już wakacje, miasto opustoszało. Mateuszowi czas także płynął wolniej. Miał w końcu czas, żeby załatwić jakieś drobne sprawy, choćby odebrać paczkę z poczty, o której przypominało kolejne awizo. Nie śpieszyło mu się. Wskoczył na rower.

O włos od śmierci

Jechał spokojnie chodnikiem wzdłuż wielopasmowej Alei Niepodległości. Za rogiem remontowanego budynku z wąskiej, osiedlowej uliczki wyjeżdżało terenowe audi. Jemu i kobiecie za kierownicą widok zasłaniało rusztowanie.

Co roku w wypadkach drogowych w Polsce ginie około 2600 osób. Rannych zostaje 10 tys.

d1oa50j

Mateusz ostro zahamował. Wyrzuciło go w powietrze. Pierwsze uderzenie, głową w bok auta, złamało mu kręgosłup. Drugie, już w maskę, zerwało mu z głowy płat skóry.

– Myślałem, że już jestem pogodzony z tym, co się stało. Myliłem się. Niedawno mijałem miejsce wypadku, a w głowie wyświetlił mi się film. Znów usłyszałem pisk hamulców i huk. I krzyk we własnej głowie. Tyle że ja naprawdę krzyczałem na ulicy – opowiada.

Miesiąc po wypadku spotykamy się na tej samej uliczce. Rusztowanie zasłaniające widok dalej stoi, a zza rogu niezmiennie, wyjeżdżają samochody. O wypadku Mateusza przypomina jedynie duża plama na kostce brukowej. To pozostałość po proszku, w który miała wsiąknąć jego krew.

Źródło: Archiwum prywatne

U Mateusza też niby po staremu. Dalej chodzi w tej samej czapce z daszkiem, którą miał na sobie w momencie zderzenia.

– Skoro w niej przeżyłem, to teraz już się jej nie pozbędę – zapewnia. Nawet jeśli na mocnym dżinsie powstała od uderzenia dziura. Buty też ma te same. Krew jakoś udało się z nich sprać.

Teraz nawet trochę się uśmiecha. Gorzko.

– Był taki moment, może czwartego dnia w szpitalu, kiedy opadły emocje i zeszła adrenalina, kiedy zaczęły dopadać mnie różne myśli. Analizowałem: dlaczego tutaj jestem? Czy można było uniknąć wypadku? Dziś uważam, że nie. Czy byłoby inaczej, gdybym jechał w kasku? – opowiada.

Źródło: Archiwum prywatne, fot: Mateusz Śmigielski

Twierdzi, że pogodził się z losem, ale boi się, że moment załamania jeszcze przed nim. Przyjdzie, gdy zrozumie, że już nigdy nie będzie mógł swobodnie uprawiać sportu. Że choćby drobna stłuczka w aucie może mieć dla niego katastrofalne skutki. Że nawet podczas snu musi zawsze pamiętać o odpowiednim ułożeniu. Że problemy z przełykaniem mogą się utrzymać do końca życia.

d1oa50j

– Wystarczyło nieco większe przesunięcie kręgów, żeby na miejscu mnie odcięło. Jeszcze tego samego dnia przez kilka godzin walczono, żebym się nie wykrwawił. Przed drugą operacją, dowiedziałem się, że mogę umrzeć. Więc tak, szanse na śmierć były realne – patrzy mi w oczy. – Ale wygrałem pełną stawkę. Żyję.

W statystykach policji zostanie więc zapisany po prostu jako ranny w stanie ciężkim za rok 2020. Ofiarą wypadku będzie już przez całe życie.

"Mogę przełykać. Mam głos. Ulga"

Wypadek to była chwila. Rannego otoczył tłumek spanikowanych gapiów.

– Pierwsze, co poczułem, to ogromny ból w szyi. Nie chciałem się podnosić.  Gdy sięgnąłem ręką, spodziewałem się, że dotknę czubka głowy. Zamiast tego palce zatopiły się w ciepłym mięsie. To wtedy pomyślałem sobie, że nie jest dobrze. Potem zobaczyłem moją dziewczynę, która przybiegła i zamarła. Potem powiedziała mi, że była pewna mojej śmierci. W końcu trudno uwierzyć w zapewnienia faceta leżącego w kałuży krwi, z czaszką na wierzchu, że wszytko będzie dobrze – wspomina Mateusz.

Miał szczęście, bo w pobliżu przejeżdżała karetka. Ratownicy zatamowali krwotoki i założyli mu kołnierz.

Źródło: Archiwum prywatne

– Przerzucili mnie do karetki i byłem już spokojny. Czułem, że jestem w dobrych rękach. Przez przeszklony dach widziałem latarnie i szczyty budynków. Pomyślałem, że to przyjemny widok. Jeszcze nie patrzyłem na nie z tej perspektywy - opowiada.

– O dziwo najcięższe momenty przeżyłem w szpitalu. Te kilkanaście dni odbiło się na mojej psychice. Przez COVID w szpitalach nie ma widzeń. Wszyscy, od najmłodszych po najstarszych, w najtrudniejszych chwilach muszą radzić sobie sami. A jaka jest sytuacja w szpitalu? Jak na wojnie – ocenia bez ogródek.

Karetka, zgodnie z instrukcją dyspozytora, zawiozła Mateusza do szpitala na Lindleya.

– Słyszałem, jak pracownik izby przyjęć powitał ratowników: po ch... go tutaj przywieźliście? Wieźcie go gdzie indziej, my jesteśmy przepełnieni. Leżałem pomiędzy nim i ratownikami. Byłem świadkiem ich negocjacji, co zrobić dalej z tą problematyczną przesyłką, która ocieka krwią. Ostatecznie mnie przyjęli. Przynajmniej na korytarz – zaznacza.

d1oa50j

Kilka godzin czekał na plastikowych noszach na korytarzu SOR. Jakiś lekarz zdjął mu spodnie i przy innych oczekujących na pomoc założył mu cewnik. Leki przeciwbólowe przestały działać, na plastikowej desce nie dało się już leżeć. Co jakiś czas, gdy jego płacz i wołania o pomoc były już nie do wytrzymania, podchodził do niego ktoś z personelu i mówił, że "jeszcze chwila".

W końcu Mateusz doczekał się swojej kolejki.

Okazało się, że ma złamaną również rękę. Założono mu gips. Zrobiono tomografię głowy, wożono z miejsca na miejsce na tym plastikowym łożu, a za nim chodziła woźna, która zbierała mopem krew lecącą z jego głowy.

Wreszcie przyszedł do niego chirurg. Przeprosił za czekanie i cierpienie. Sama operacja zszycia głowy przebiegła już sprawnie. 26 szwów. Trafił na oddział.

- Zszokowało mnie, ile mam wnętrzności, bo teraz czułem pracę każdego organu, a każdy okropnie bolał. Gdy ktoś otworzył okno i kichnąłem, to popłakałem się z bólu – wspomina.

Pierwszy posiłek zjadł w piątek wieczorem, półtorej doby po wypadku. Dostał trzy kanapki z szynką. Teraz jeszcze tylko musiał wymyślić, jak je zjeść.

Źródło: Archiwum prywatne

– Przez ogromny głód chciałem się rzucić na jedzenie, ale przeżucie tych kawałków chleba zajęło mi z godzinę. To nic. Tak się ucieszyłem, że zrobiłem sobie zdjęcie – pokazuje fotkę.

– To był czas, w którym ze wszystkim miałem kłopot, ale i potrafiłem śmiać się z najbardziej absurdalnych rzeczy. Miałem problemy z wypróżnianiem, więc kolega z sali woził mnie na wózku do toalety. Ja i on ze swoimi pojemnikami na mocz przerzuconymi przez ramię. Inny kolega polewał mi wodą ze strzykawki zęby po tym, gdy je szczotkowałem. Dziewczyna znalazła mi niekwaśny kisiel, bo podobno taki pomaga na bolące gardło przy złamanym kręgosłupie. Nawet nie wiedziałem, że istnieje kisiel bananowo-marchewkowy – uśmiecha się.

Źródło: WP, fot: Mateusz Żuchowski

Druga operacja odbyła się po 10 dniach. To było 10 dni niepewności, podczas których zastanawiał się, czy wytrzyma, czy nie trzeba będzie z jakiegoś powodu przełożyć operacji, czy przeżyje?

d1oa50j

Z operacjami kręgosłupa zawsze wiąże się duże ryzyko.

– Lekarz wyjaśnił mi, że zainstalują mi w szyi płytki, które zostaną tam już na całe życie. Przyznał, że operacja może się skończyć paraliżem rąk i nóg, wytrzeszczem oczu, albo nawet śmiercią. Najtrudniejsze w tym momencie było to, że nie mogłem zobaczyć się z najbliższymi. A przecież nie wiedziałem, czy jeszcze kiedyś ich zobaczę – mówi Mateusz.

Pierwsze, co zrobił po operacji, to sprawdził, czy wszystko działa: - Lewa ręka się rusza. Prawa też. Mogę przełknąć ślinę. Mam głos. Ulga.

"Wierzę, że mogę pomóc innym"

Miesiąc po wypadku możemy już usiąść w kawiarni po drugiej stronie Alei Niepodległości i napić się kawy.

– Chciałbym powiedzieć, że przemyślałem swoje życie i teraz się ono zmieni. Że nadrobię kontakty z rodziną, że odnajdę w sobie wiarę w Boga, że, nie wiem, k..., będę ratował świat, ale to nie do końca tak wygląda. Życie toczy się dalej – mówi Mateusz. - Toczy się łatwiej dzięki rodzinie i bliskim, od których dostałem niesamowite wsparcie. Nie wiem jak bez tego trzymałbym się psychicznie.

Źródło: WP, fot: Mateusz Żuchowski

– Mam 32 lata. Przede mną długa rehabilitacja. Jeśli będę realizował ją zgodnie z planem, to przez kilka, kilkanaście lat, będę w stanie w miarę normalne życie. Ostatecznie jednak skutki tego wypadku mnie dogonią – zaznacza.

- Wrócą bóle, mogą pojawić się zaniki pamięci, niedowłady, całkowity paraliż. Liczę się również z nieoczywistymi następstwami. Mam wrażenie, że wypadek uwypuklił jakieś schorzenia, których nie byłem świadomy. Do dzisiaj zmagam się z bólami kolan, nadgarstków. Wiem, że niektóre zmiany mogą zacząć dać o sobie znać nawet kilka miesięcy po wypadku. Lekarze prognozują, że nie uniknę przykurczu złamanej ręki. Więc w mojej głowie pojawiła się myśl, że mam w życiu jakiś deadline.

–  Trudno mi będzie wrócić do zawodu, choć bym bardzo chciał. Jestem przede wszystkim montażystą, więc kiedy już dojdę do siebie, będę spędzał długie godziny przed komputerem. Co kilkadziesiąt minut, będę musiał robić przerwy na ćwiczenia. Jeśli tak trzeba, to będę to robił, bo chcę zarabiać i liczyć na siebie.

d1oa50j

Mateusz wie, że zmieni się jego życie. Chce jednak, aby jego historia nie była tylko opowieścią o młodym mężczyźnie, który miał wypadek. Wierzy, że może pomóc innym.

– Pojawiła się we mnie nowa chęć do życia i działania, ale w pragmatyczny sposób. Doceniam daną mi szansę. Chcę angażować się w działania na rzecz poprawy bezpieczeństwa na drogach. Albo może inaczej: w zmianę obecnych akcji – zaznacza. - Jeszcze w szpitalu nawiązałem kontakt z jedną z organizacji promujących jazdę w kasku, od której dostałem parę naklejek i koszulkę.

Źródło: WP, fot: Mateusz Żuchowski

Liczy na to, że jeśli ludzie zobaczą go i usłyszą, co przeszedł, będą inaczej traktować rowerzystów na drogach. Że nie będą wyśmiewać pomysłów starannego projektowania ścieżek rowerowych. Że zrozumieją potrzebę prawnego uporządkowania praw i obowiązków rowerzystów oraz osób korzystających z hulajnóg.

- To dosłownie śmiertelnie poważny temat. Ludzie nawet nie zdają sobie sprawy, że obecnie codziennie balansują na krawędzi, a na drogach mamy wolnoamerykankę. Pewnie nie zmienię świata, ale każda pozytywna zmiana będzie dla mnie sukcesem – mówi z przekonaniem.

Mateusza czeka jeszcze rozpoczęta z urzędu sprawa w sądzie. Zapewne padnie na niej pytanie: dlaczego jechał rowerem po chodniku, a nie po ulicy?

To wielopasmowa trasa. Na tym fragmencie drogi nie ma ścieżki rowerowej po żadnej ze stron jezdni, a chodnik ma powyżej dwóch metrów szerokości. Niewielu rowerzystów ma odwagę jechać ulicą obok niekończącego się sznura samochodów. Obowiązuje tam ograniczenie do 50 km/h.

Teoretycznie.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.

Podziel się opinią

Więcej tematów