Przyjazne środowisku naturalnemu źródła napędu wciąż nie kojarzą się najlepiej. Przecież takie samochody są powolne i nudne – to główny argument ich przeciwników. Ford postanowił, że pojazdy zasilane ogniwami wodorowymi wcale nie muszą być nudne, a tym bardziej wolne. Koncern postanowił, że na dnie słonego jeziora w Utah zostanie podjęta próba bicia rekordu prędkości.
Ford poszedł jednak o wiele bardziej wymagającą drogą, niż inne zespoły. Maszyna przeznaczona do bicia rekordu nie powstała bowiem jako jednostkowy twór. Przy jej konstruowaniu czerpano z podzespołów drogowych aut. Dzięki temu koncern może poszczycić się faktem, iż jako pierwszy na świecie podjął próbę bicia rekordu prędkości samochodem z napędem wodorowym bazującym na produkcyjnym aucie.
Ford Fusion Hydrogen 999 powstał we współpracy z firmą Ballard Power Systems, która dostarczyła ogniwa paliwowe. Inżynierowie zakładu Roush zajęli się serwisowaniem, zaś większość prac konstrukcyjnych jest zasługą studentów Ohio State University.
Głównym problemem Forda, podobnie jak innych firm oferujących pojazdy z napędem wodorowym była walka z nadwagą samochodu. Znaczna masa ogniw sprawiła, że mimo zastosowania kompozytowej karoserii oraz poliwęglanowych szyb bolid gotowy do drogi ważył aż 3039 kg!
Do jego napędu posłużył jednak silnik rozwijający 770 KM. Wystarczyło to, by popędzić po dnie słonego jeziora z prędkością aż 333,58 km/h! Po jej uzyskaniu Rick Byrnes, były kierowca testowy Forda oraz zawodnik znany z niejednego występu na festiwalach prędkości w Bonneville zwolnił spadochron, by możliwie szybko wytracić znaczną szybkość.
Kierowca był ponadto chroniony przez rozbudowaną klatkę bezpieczeństwa, kubełkowy fotel oraz wielopunktowe pasy bezpieczeństwa. Ford Fusion Hydrogen 999 różnił się od drogowych pojazdów również brakiem lusterek, felgami minimalizującymi opór powietrza oraz sportowymi zapinkami na masce.
Co prawda przyjdzie jeszcze nieco poczekać, nim równie dynamiczne pojazdy trafią na drogi publiczne, to Ford udowodnił, że alternatywne źródła napędu wcale nie oznaczają kresu motoryzacji do jakiej przywykliśmy przez lata...
Łukasz Szewczyk