Zwiększyli dopuszczalną prędkość. Liczba wypadków spadła
Wokół ograniczeń prędkości toczy się burzliwa dyskusja. Część ekspertów uważa, że prędkość zabija i za wszelką cenę należy zmuszać kierowców do jeżdżenia jak najwolniej. O ile w miastach coś takiego najczęściej zdaje egzamin, o tyle na terenach niezabudowanych może być wręcz odwrotnie. Potwierdzają to doniesienia z USA.
W 2008 roku, władze stanów Utah, Idaho i Wyoming, zdecydowały o sukcesywnym podnoszeniu dopuszczalnej prędkości na niektórych odcinkach międzystanowych autostrad I-15, I-80 i I-84 (część zachodnia). Chodziło o wprowadzenie limitu 80 mph czyli ok. 128 km/h. Sześć lat po pierwszych zmianach pokuszono się o podsumowania.
ZOBACZ ILE JEST WARTE TWOJE AUTO
Jak donosi serwis internetowy Missoulian, po wprowadzeniu nowych ograniczeń, liczba kierowców przekraczających 80 mph spadła o 20 proc. Co ciekawe, liczba wypadków związanych ze zbyt szybką jazdą także zmalała. W zależności od odcinka było to od 11 do 20 proc. Z racji tych optymistycznych wyników, władze niektórych stanów mają zamiar kontynuować podnoszenie prędkości na pozostałych odcinkach autostrad.
Przy okazji warto przypomnieć o nieco bliższym nam przykładzie. W Wielkiej Brytanii, kilka miesięcy temu, na niektórych drogach, wprowadzono ograniczenie do 20 mph (ok. 30 km/h). Okazało się, że ilość poważnych wypadów wzrosła tam o 26 proc., a drobniejszych o 17 proc.
Tę sprawę, na swoim fanpage, skomentował jakiś czas temu Janusz Korwin-Mikke znany ze swoich niejednokrotnie kontrowersyjnych poglądów: - Pisałem o tym wielokrotnie, wyjaśniając przy tym, dlaczego tak się dzieje. Powodów jest zresztą wiele. Na przykład: gdy jadę z Warszawy do Szczecina 150 km/h to dojeżdżam w niecałe 4 godziny; gdy jadę 70 km/h to dojeżdżam po ośmiu godzinach - i na ostatnich 50 km (zmęczony i wyczerpany, chcący jak wreszcie znaleźć się u celu) mam ogromną szansę na wypadek.
mp/moto.wp.pl