Zakup używanego wozu strażackiego to początek kosztów. Posłowie pytają o zasadność dużych wydatków
Ochotnicza Straż Pożarna kupuje używane samochody pożarnicze za granicą, by ciąć koszty. Takie auta muszą uzyskać w kraju drogi certyfikat. Posłowie pytają o zasadność wydatków, na które straż może nie mieć pieniędzy.
"Sprowadzane z zagranicy używane sprawne i dopuszczone do służby w Unii Europejskiej pojazdy ratowniczo-gaśnicze nie posiadają polskiego świadectwa dopuszczenia do użytkowania, niezbędna jest zatem stosowna ich homologacja. Praktyka pokazuje, że koszt uzyskania certyfikatu od CNBOP w Józefowie sięga kwot, których wysokość często wykracza poza możliwości finansowe oddziałów ochotniczej straży pożarnej” – przeczytać można w interpelacji do ministra spraw wewnętrznych i administracji wysłanej przez Grzegorza Piechowiaka oraz Iwonę Michałek.
Koszt nowego samochodu pożarniczego może - w zależności od specyfikacji – wynieść nawet ponad milion zł. Dlatego też niektóre jednostki, zwłaszcza z mniejszych miejscowości, decydują się na zakup pojazdów używanych z zagranicy. Czasami otrzymują je w ramach – jak zauważają posłowie - pozytywnej praktyki "nieodpłatnego przekazywania sprzętu pożarniczego w ramach międzynarodowej współpracy partnerskiej".
"Jednostki ochotniczej staży pożarnej są zmuszone użytkować nadal wycofane przez Państwową Straż Pożarną wysłużone już pojazdy (marki Star czy Jelcz) z ponad 20-30 letnim okresem służby zamiast nowocześniejszych zagranicznych pojazdów, które wykazują pełną sprawność techniczną i spełniają normy zagraniczne oparte o konieczne i nadal ważne certyfikaty na wskazaniach unijnych.” - twierdzą posłowie.
Jednym z takich przykładów były samochody jednostki w Sławie, które kilka lat temu przyjechały z niemieckiego Lucau. Mogły uczestniczyć w pokazach, były zarejestrowane i ubezpieczone, ale gdy płonęły lasy, nowe auta musiały pozostać w remizie. Wszystko przez brak świadectwa wydanego przez Centrum Naukowo Badawcze Ochrony Przeciwpożarowej w Józefowie.
Niestety, samochody używane w Polsce różnią się od tych wykorzystywanych za granicą. Nie chodzi wyłącznie o malowanie. Inna jest pojemność kabiny, zbiorników na środki pianotwórcze czy chociażby wyposażenie kabiny. Używane do polskich akcji samochody muszą spełniać krajowe wymagania i uzyskać potwierdzenie. A to kosztuje. Przedstawiciele ośrodka w Józefowie nie chcą podawać przykładowych kwot, co nie powinno dziwić. Jeszcze kilka lat temu mówiono o 80 tysiącach złotych, lecz są ekstremalne przypadki dotyczące niezwykle zaawansowanego sprzętu. Nie zmienia to faktu, że koszt badań jest dla oszczędzających jednostek znacznym obciążeniem.
Kwestia napiętych budżetów OSP nie jest nowa. Już w 2009 roku poseł Krzysztof Gadowski zwracał uwagę na koszty ponoszone przez ochotnicze jednostki pożarne. To wtedy padły kwoty "od 40 do 80 tys. zł.”. Później – bo w 2014 roku – interpelował poseł Marek Krząkała, a media donosiły o kwotach wynoszących "nawet ponad 50 000 zł". Z kolei w 2016 roku sprawy w swoje ręce miało wziąć Zrzeszenie Gmin Województwa Lubuskiego. Teraz, po dwóch latach, posłowie znów pytają o "ewentualne zmniejszenie kosztów uzyskania homologacji wyżej wspomnianych samochodów".
Centrum Naukowo Badawcze Ochrony Przeciwpożarowej w Józefowie jest jedynym ośrodkiem mogącym wydać takie dokumenty. Wydatek jest jednak uzależniony od "kosztów poszczególnych etapów procesu dopuszczenia" oraz udokumentowanej liczby godzin pracy i stawki godzinowej. Specjaliści z Józefowa stwierdzają, że każdy element – niezależnie czy jest to samochód, wąż, czy inne wyposażenie – musi zostać zbadany. Trudno więc spodziewać się, że sytuacja zmieni się o 180 stopni.