Wyposażenie fabryczne czy akcesoryjne?
Kilka dekad temu, kupując nowy samochód, jedynie w przypadku modeli z wyższych półek klienci mogli wybierać spośród kilku opcji widniejących na liście dodatkowego wyposażenia. W pozostałych, przeciętnych segmentach dostępnych dla szerszego grona odbiorców, ten problem niemal nie występował. W końcu zakupu firmowych dywaników, czy stylowych kołpaków z logo producenta, kłopotliwą decyzją określić nie wypada. Dziś wybór mamy szeroki, ale czy nie jest to zwykłe naciąganie kupującego?
Obecnie bez trudu przeciętny kompaktowy model wyposażymy do poziomu chociażby BMW serii 7 z końcówki 90. Wertując katalog dodatkowo płatnych pozycji wyposażenia na salonowej kanapie, zazwyczaj tracimy równomierny oddech po poznaniu ich cen. Niestety, większość fabrycznych multimediów oraz systemów wspomagających kierowcę widnieje w cennikach w towarzystwie astronomicznych kwot. W tym miejscu pojawia się najtrudniejszy do rozwiązania problem kupującego. Czy z podwyższonym ciśnieniem wydać nadprogramowe tysiące złotych na pożądane opcje, czy może zaoszczędzić niemałe fundusze, decydując się na niefabryczne akcesoria. Sprawdźmy wobec tego, czy warto szukać poza salonem sprzedaży.
Niektórym pewnie trudno uwierzyć w "poziom" wyposażenia najmniejszych samochodów miejskich. Najmniejsze samochody miejskie w bazowych wariantach przeważnie nie posiadają nawet radia. Ten brak możemy rzecz jasna uzupełnić dopłacając kilkaset złotych, na wątpliwej jakości sprzęt. Znacznie lepszy radioodtwarzacz z możliwością odczytu plików MP3 z zewnętrznego nośnika danych znajdziemy chociażby w markecie z elektroniką. Oczywiście na fachową pomoc liczyć możemy tylko w specjalistycznym sklepie car audio; jeśli odpowiednio podejdziemy do rozmowy ze sprzedawcą, otrzymamy montaż gratis. Podstawowe modele autorstwa renomowanych wytwórców takich jak Sony, Alpine czy Pionier wyceniane są już od 200-300 złotych.
Pozostańmy jeszcze w temacie multimediów, coraz popularniejszych zwłaszcza wśród nabywców samochodów kompaktowych i klasy średniej. Naturalną czynnością po dobraniu wymarzonej jednostki napędowej w naszym Golfie, Astrze czy Passacie lub Insigni, jest rozważenie propozycji fabrycznej nawigacji. Duży, kolorowy, wbudowany w deskę rozdzielczą ekran, obsługujący nie tylko nawigację, w mniemaniu wielu kierowców wpływa na atrakcyjność, a co ważniejsze dla niektórych - na prestiż auta (bowiem im więcej, tym lepiej). Idąc tym tropem myślenia możemy skorzystać z mnogości samochodowych central multimedialnych.
Wystarczy wziąć przykład z Suzuki lub Isuzu, obaj producenci, świadomi swej ułomności w tej materii, jako fabryczne nawigacje montują produkty Kenwooda i innych producentów. Przeciętna cena oryginalnej nawigacji w segmencie C i D oscyluje wokół 5-8 tysięcy złotych, dysponując połową tego budżetu bez najmniejszych problemów możemy wybrać się na poszukiwania kombajnu multimedialnego do naszego nowego nabytku.
Wymogiem koniecznym do instalacji niefabrycznego sprzętu jest miejsce w desce rozdzielczej na produkt rozmiaru 2DIN, resztą zajmą się specjaliści montujący elektroniczny gadżet (montaż wraz z maskownicą). Inwestując 1000-4000 złotych w markowy moduł multimedialny, poza wspominaną nawigacją, otrzymamy wysokiej jakości radioodtwarzacz z wieloma rozszerzeniami, niekiedy z pojemnym dyskiem twardym w sam raz na kilkugodzinną playlistę. Minusem tego rozwiązania, z pominięciem zgryźliwych spojrzeń sąsiadów, mogą być nieaktualne mapy. Z drugiej strony z niezwykłą łatwością i bez pomocy ASO dokonamy ich aktualizacji.
Jednym z popularniejszych dodatków wspomagających kierowców w trudzie wielkomiejskiej eksploatacji są czujniki parkowania. Te niepozorne "kółka" zatopione w tylnych i przednich zderzakach, niewprawionemu kierowcy pozwolą uniknąć uszkodzeń i stresu związanego z parkowaniem na zatłoczonej ulicy w akompaniamencie klaksonów innych sfrustrowanych uczestników ruchu. Czujniki w salonowej nomenklaturze zwane "radarami parkowania" przeceniane są dosyć znacznie. Dopłata przekraczająca 1000 złotych nie jest rzadkim zjawiskiem.
Większość użytkowników wierzy w wysokie skomplikowanie tegoż rozwiązania, mające dyskwalifikować nieoryginalne systemy. Nic bardziej mylnego, kosztujące 100-250 złotych zestawy z odrobiną samozaparcia i zdolności manualnych zamontujemy w jedno popołudnie - nie ingerując w pokładową elektronikę samochodu. Jedynie po wnikliwej kontroli wnętrza w poszukiwaniu źródła charakterystycznych "pisków" towarzyszących parkowaniu, znaleźć możemy niefabryczną centralkę akcesoryjnego pakietu czujników.
Wbrew pozorom także w samochodach wyższej klasy możemy zrezygnować z fabrycznego wyposażenia na rzecz niefabrycznych dodatków. Sztandarowym przykładem niebagatelnych cen są opcjonalne pakiety dla wymagających melomanów. Jeśli fabryczne nagłośnienie BMW, Audi lub Mercedesa nie spełnia naszych wygórowanych wymagań, możemy za 20-40 tysięcy złotych zamówić lepszy sprzęt opracowany specjalnie przez renomowane firmy, jak Harman Kardon lub Bang & Olfusen. Stworzone przez mistrzów akustyki systemy skrzętnie wkomponowano w tapicerkę auta, wszystko rzecz jasna w zgodzie z resztą elektroniki obecnej na pokładzie.
W przypadku niefabrycznych nagłośnieniowych zestawów oszczędności nie są już takie oczywiste, bowiem nawet wspomniane wcześniej systemy renomowanych producentów maja pewne braki w oczach prawdziwych fanatyków. W ich przypadku ceny indywidualnie opracowanych pakietów mogą być jeszcze wyższe. Pozostałym, rozsądniejszym amatorom wyrafinowanego grania wydanie 20 tysięcy złotych umożliwi spełnienie "audiofilskich" marzeń.
Przymierzając się do zakupu nowego samochodu, winniśmy wziąć pod uwagę dodatki zakupione na wolnym rynku. Dzięki takiemu rozwiązaniu obniżymy końcową cenę nawet o kilka tysięcy złotych. Niestety, jest też ciemna strona niefabrycznego wyposażenia aut. Po latach mogą pojawić się trudności z odsprzedażą takiego pojazdu. Amatorzy rynku wtórnego w większości unikają egzemplarzy z nieoryginalnymi dodatkami.
Piotr Mokwiński/ll/moto.wp.pl