Wielka wojna byłych kolegów
W 2007 r. walczyli ze sobą w tym samym garażu, teraz będą rywalami na torze. Lewis Hamilton i Fernando Alonso mają sobie coś do udowodnienia.
Rywalizacją Hamiltona z Alonso pasjonuje się za to cały świat. - Czułem wyraźnie tę atmosferę - przyznał Brytyjczyk po ostatnich, nieudanych dla siebie, wyścigach. - Zdaję sobie sprawę, że Włosi i Hiszpanie mnie nie lubią. Chyba tylko Niemcy i Anglicy mi kibicowali - mówił Hamilton.
23-letni debiutant rzeczywiście budził skrajne emocje - albo mu się kibicowało, albo było się przeciwko niemu. Zwolennicy Hamiltona chwalili jego równą jazdę i nieliczne błyskotliwe manewry, przeciwnicy szukali dowodów na to, że czarnoskóremu kierowcy pomagają sędziowie. Tak było również w Polsce - podczas Grand Prix Japonii, kiedy Hamilton na jednym z zakrętów pojechał za szeroko, Robert Kubica błyskawicznie wykorzystał błąd rywala, ściął zakręt i znalazł się tuż obok Brytyjczyka. Doszło do kontaktu, po którym sędziowie ukarali Polaka karnym przejazdem przez aleję serwisową. Tymczasem wina była naciągana, takie sytuacje często zostawia się bez żadnych kar, określając je mianem tzw. racing accidents.
Na Alonso psy wieszała brytyjska prasa i z czasem światek F1 podzielił się na dwa obozy - zwolenników Alonso z południa i fanów Brytyjczyka z północy.
Fachowcy zwracają uwagę na to, że pozbawiony doświadczonego partnera Hamilton może mieć kłopoty z ustawieniami bolidu na konkretny wyścig. W 2007 r. Brytyjczyk dwukrotnie sam wybierał charakterystykę bolidu i w obu przypadkach źle na tym wyszedł. Teraz ma obok siebie tak samo niedoświadczonego Heikki Kovalainena, więc obaj kierowcy McLarena mogą mieć z tym problemy. Poza tym Hamilton nie będzie już dla nikogo zaskoczeniem i musi znieść presję ogromnych oczekiwań.
_ Więcej w "Gazecie Wyborczej" _