W Norwegii też mieli swoje samochody
*Podczas pobytu w miejscowości Geiranger w Norwegii, odkryłem ciekawy i nieznany powszechnie fakt. Okazało się bowiem, że również w tym górzystym kraju produkowano samochody. *
Historia zaczęła się w drugiej połowie XIX wieku. W 1869 roku odbył się bowiem pierwszy rejs po najbardziej rozreklamowanym, wijącym się w kształcie litery "s", fiordzie Norwegii - Geirangerfiord. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Mała osada rybacka, usytuowana na jego końcu, szybko stała się owianym sławą ośrodkiem turystycznym. W tej miejscowości wypadało bywać, przez co stała się ona odpowiednikiem, usytuowanego u podnóża Giewontu, Zakopanego. Kwestią czasu było wybudowanie tam ekskluzywnego hotelu dla gości z wyższych sfer. Człowiek, który zainteresował mnie tą historią był właścicielem hotelu i potomkiem jego założycieli.
Jak się okazało malownicze położenie hotelu miało także swe złe strony. Z której strony byśmy nie wjeżdżali do Geiranger widok zawsze był wspaniały, ale dojazd zawsze trudny. Od północy do osady prowadzi Droga Orłów, z której szczytu rozpościera się wspaniała panorama - najczęściej prezentowana widokówka z Norwegii. Od wschodu równie efektowny zjazd wiedzie spod szczytu Dalsnibba. Jednakże w jednym i w drugim przypadku są to wyjątkowo kręte serpentyny i ogromna różnica wzniesień. Początkowo właściciele hotelu Union swoich klientów wozili bryczkami zaprzężonymi w konie, ale intensywny rozwój motoryzacji w Europie wymusił wymianę parku transportowego.
Tak w Geiranger, małej miejscowości otoczonej górami, do której morze dociera dzięki 16-kilometrowemu fiordowi, wtargnęła motoryzacja. Pierwszymi samochodami sprowadzonymi do hotelu auta francuskie. Niestety właściciel hotelu nie podał marki samochodów, ale tylko by nie robić złej reklamy. Wszystkie auta, były siedmiomiejscowymi kabrioletami. Brak dachu nie był spowodowany walorami pogodowymi, ale niższą ceną.
Niestety, francuskie auta nie spełniły oczekiwań właścicieli hotelu. W tym czasie wśród turystów podziwiających krajobrazowy fiordu pojawił się też jeden z braci Opel. Stwierdził on, że jego fabryka jest w stanie dostarczyć podzespołów, które będą idealne do napędu siedmiomiejscowych pojazdów, jeżdżących w tych trudnych, górzystych warunkach. Gdy podzespoły zostały zmontowane w Norwegii, okazało się to na tylne idealnym rozwiązaniem, że w krótkim czasie rozpoczęto sprowadzanie kolejnych elementów. Od tego czasu, pod hotelem w Geiranger zaczęły pojawiać się nowe, montowane już w Norwegii samochody. Przed II Wojną Światową ekspansja produktów amerykańskich sprawiła, że zabawa w samodzielną produkcję specjalnych wersji, przestała się opłacać. Niesamowite uznanie zdobywały importowane wówczas z Ameryki auta marek Buick, Cadillac i Chevrolet. Zaś pojazdy składane kiedyś w Norwegii przestały cieszyć się zainteresowaniem. Oplowskie składaki, z ekskluzywnych modeli do wożenia najbogatszych gości, stały się po
przebudowaniu samochodami transportowymi.
Stagnacja norweskiego przemysłu motoryzacyjnego trwała aż do 1970 roku. Wtedy to Philips Petrol poinformował, że odkryto ogromne złoża ropy naftowej na terytorium Norwegii. W ten sposób z biednego kraju, w którym najprężniejszą gałęzią gospodarki było rybołówstwo, Norwegia stała się jednym z najbogatszych krajów świata, w którym dochód na jednego mieszkańca w 2006 roku przekroczył 40 tys. dolarów.
Czasy prosperity zachęciły aktualnych właścicieli hotelu do odszukania produkowanych w Norwegii samochodów. Niestety, większość z nich skończyła już swój motoryzacyjny żywot. Udało się jednak odnaleźć kilka pojazdów i doprowadzić do takiego stanu, by w każdej chwili można było nimi jechać w góry. Wszystkie są zgromadzone w podziemiach hotelu Union. Prócz nich są tam dawne emblematy stacji benzynowych i warsztatów oraz dystrybutor z okresu międzywojennego.
Obecnie ogromne podatki sprawiają, że ceny nowych samochodów w salonach są absurdalnie wysokie. Przykładowo najtańszy Polo (1,2 60 KM Trendline) kosztuje 180 tys. norweskich koron, co jest odpowiednikiem około 90 tys. zł. Większy Tiguan kosztuje minimum 400 tys. NOK, czyli prawie 200 tys. zł. Biorąc pod uwagę, że podobne Polo kosztuje w Polsce 44 000 zł a najtańszy Tiguan 98 000 zł, istnienie motoryzacji na tym terenie jest prawdziwą zagadką. Warto też podkreślić, że to nie koncerny dyktują te astronomiczne ceny. Reguluje je polityka państwa.
Bogusław Korzeniowski