VW Golf II: Nie taki znowu (g)rat
Ponieważ w samochodzie spaliła się instalacja elektryczna, naszemu bohaterowi udało się odkupić go za grosze. Stan auta pozostawiał wiele do życzenia, w związku z czym na początku plan zmian ograniczył się do niezbędnych czynności. I choć może z zewnątrz ten Volkswagen wygląda na trupa, to w rzeczywistości nie jest aż tak źle. Zacznijmy jednak od początku.
Nowy właściciel, z zamiłowania mechanik, rozłożył dwójkę na części pierwsze, aby poznać przyczynę jej unieruchomienia. Po naprawieniu trzech wiązek elektrycznych i wymianie licznika silnik Diesla o pojemności 1.6 l zaklekotał jak nowo narodzony. Przy okazji Damian zajął się resztą elementów. Usunął lakier z przedniej części karoserii, a później polał ją solanką, dzięki czemu blacha przybrała rdzawy odcień, wyraźnie odcinający się od reszty zmatowiałej czerwonej powłoki nadwozia. I tak po 15 godzinach od kupna auto nadawało się do jazdy, choć wciąż wyglądało, jakby za chwilę miało się rozlecieć.
Wówczas Damian zajął się modernizacją fabrycznego zawieszenia. Ogromny prześwit Golfa czynił z niego auto na bezdroża, idealne dla działkowicza, co nie za bardzo podobało się Damianowi, który zdecydowanie wolał, aby przybliżyło się do ziemi. Rozwiązać ten problem można na kilka sposobów i pewnie każdy ma swoje wady i zalety, ale obładowanie bagażnika ciężkimi kamieniami to pomysł nowatorski na skalę światową. Kamienny gwint z minimalną amortyzacją w połączeniu z zestawem zastosowanym z przodu, obniżającym pojazd aż o 120 mm, sprawiły, iż osłona miski olejowej niemal szoruje o asfalt. Na koleinach snop iskier gwarantowany. Ale Damian pomyślał również o poprawie przyczepności, umieszczając w nadkolach 13-calowe felgi Mattig 7J z oponami w rozmiarze 175/50. Ostatnie zmiany dotyczyły dopieszczenia wyglądu tego przepięknego egzemplarza.
Na dachu pojawił się charakterystyczny bagażnik rodem z poprzedniej epoki z całą masą odpowiednich akcesoriów. Niemiecki 20-litrowy kanister na paliwo, 50-litrowa beczka z zapasowym olejem na wypadek nieprzewidzianego wycieku czy podróżna walizka to tylko kilka z propozycji. Inny niezbędny zestaw podróżny zaproponowany przez właściciela składa się z radioodbiornika pamiętającego czasy wczesnego Gierka, poniemiecki hełm i szpadel. Intrygującym elementem jest siekiera wbita w bok auta. Być może to efekt uboczny jednej z licznych kłótni małżeńskich. Dobrze, że Volkswageny to niezniszczalne samochody, przyzwyczajone do niespodziewanych zwrotów akcji. Poza tymi rzucającymi się oczy rekwizytami swoje zadanie skutecznie spełniają napisy („Rust is not a crime” czy „Auto Musi Leżeć Jak Suka Przy Swoim Panu”), przerysowania, otarcia parkingowe, naderwany zderzak. Nietrudno też zauważyć brak listwy ochronnej czy
klamki tylnych drzwi. To wszystko buduje niespotykany charakter tego projektu.
Podobna atmosfera panuje także wewnątrz pojazdu. Odnajdziemy tam estetyczne pokrowce jedynie fragmentarycznie pokrywające materiałową tapicerkę, taksometr, do założenia którego zainspirował Damiana serial „Zmiennicy”, jak i archiwalne wydania „Życia Warszawy”. Reszta, mimo nieznacznych zniszczeń, pozostała na swoim miejscu.
Ten oryginalny rost wzbudza mieszane uczucia. Z jednej strony politowanie, zaś z drugiej szacunek dla pomysłowości właściciela. Jeżeli dojdzie do skutku realizacja montażu turbodoładowanej jednostki napędowej VR6, będzie to jeden z najszybszych „rdzawych” pojazdów wśród krajowych VW.
Piotr Mokwiński