Te przeklęte dwa kilogramy...
2 kilogramy - tyle za lekki był bolid Roberta Kubicy. Polak wcześniej na Hungaroringu zdobył dwa punkty i zrobił świetne wrażenie na widzach z całego świata. Stracił tylko punkty. Cała Polska dziś się zastanawia: jak to możliwe, że w teamie, w którym pracuje kilkadziesiąt osób, doszło do takiego przeoczenia?
Robert Kubica na 18. okrążeniu miał drobny wypadek. Na zakręcie wpadł w poślizg, jego bolid dwa razy obrócił się wokół własnej osi, a następnie wypadł z toru i uderzył w bandę. Przednia część samochodu uległa uszkodzeniu. Polski debiutant w F1 musiał pojechać do boksu. Tam mechanicy wymienili uszkodzony element.
- Musieliśmy zmienić strategię - przyznaje Kubica. - Zjechałem do boksu wymienić uszkodzony przód bolidu. Mechanicy wymienili też opony.
Kubica jeszcze tylko raz zameldował się w boksie. Zjechał na 45. okrążeniu, zatankował paliwo, ale opon nie zmienił. Potem bronił świetnej siódmej pozycji. Gdyby pod koniec wyścigu zjechał, żeby wymienić zniszczone opony, zostałby wyprzedzony przez jadącego kilkanaście sekund za nim Felipe Massę
- Dwa kilogramy lżejszy bolid w żaden sposób nie może pomóc zawodnikowi w osiągnięciu lepszego rezultatu - zapewnia Marcin Czachorski, PR manager Kubicy. - To tak, jakby ktoś włożył kosmetyczkę do samochodu i próbował sprawdzić, czy auto jedzie szybciej, czy wolniej.
Czachorski dodaje, że Kubica przyjął wiadomość o dyskwalifikacji na chłodno. - Robert zdaje sobie sprawę, że ten przykry incydent nie ma żadnego wpływu na jego karierę - tłumaczy. - On zrobił swoje, pokazał podczas wyścigu, na co go stać.
_ rel="nofollow">Więcej "Super Ekspressie" _Więcej "Super Ekspressie"