Tak Małysz padł ofiarą bezczelnego oszustwa
Kilkanaście lat temu Adam Małysz odkładał pieniądze zarobione na startach w Pucharze Świata, by sprowadzić z Niemiec rozbitego Volkswagena Golfa. Teraz jest bogatym człowiekiem i stać go na każde auto, jakie sobie wymarzy. Pieniądze sprawiły też, że do "Orła z Wisły" ciągną oszuści. - Nie daję się oszukiwać - mówi Małysz w rozmowie z tygodnikiem "Newsweek".
Pieniądze zarobione na startach w Pucharze Świata, a przede wszystkim na sukcesach w tych zawodach, a także kontrakty ze sponsorami, pozwalałyby Małyszowi po zakończeniu kariery skoczka narciarskiego na życie z odsetek i to na dość wysokim poziomie. Jednak 4-krotny mistrz świata nie chce epatować bogactwem.
- Żyjemy na średnim poziomie, nie lubię szastać pieniędzmi. Stać mnie na to, by pójść z żoną do dobrej restauracji, pojechać na wakacje, kiedy mam na to ochotę. Jednak liczę się z pieniędzmi, bo wiem, jak ciężko się je zarabia - wyznaje Małysz w rozmowie z "Newsweekiem".
- Przez te wszystkie lata stałem się marką i wiem, jaka jest cena mojej głowy - śmieje się najwybitniejszy skoczek w historii Polski. - Nie daję się oszukiwać - dodaje. Przyznaje przy tym, że w przeszłości padł ofiarą oszustwa, i to wyjątkowo bezczelnego.
- Zdarzało się, że ludzie naciągali mnie na pieniądze. Przychodzili pod mój dom i prosili. Raz przyszedł taki facet, prosił, błagał, nawet klękał w błocie, w deszczu, że bardzo potrzebuje pieniędzy na operację umierającego syna - opowiada Małysz.
- Pożyczyłem mu, a ten gość potem chodził po wsiach i się chwalił, jak to wykiwał Małysza. A to była kasa, którą miałem zapłacić robotnikom budującym nam dom - kończy historię zawodnik RMF Caroline Team, który po zakończeniu kariery skoczka przygotowuje się do startu w Rajdzie Dakar.
Czy po takiej nauczce Małysz stał się bardziej nieufny, a serce mu stwardniało? - Nie stwardniało - zapewnia - ale już nie daję pieniędzy tak łatwo. Bezpośrednio, do ręki, nie daję. Jeśli pomagam, to za pośrednictwem instytucji - wyjaśnia "Newsweekowi".
WP.PL