Tajemnice Porsche
[
]( https://kiosk.burdamedia.pl/? ) Porsche, firma z Zuffenhausen, której korzenie tkwią w produkcji samochodów sportowych, odnosi same sukcesy. Niedawno przejęła koncern Volkswagena, a każdy nowy model sprzedaje się znakomicie. Sprawdzamy, na czym polega fenomen dwóch najpopularniejszych aut: 911 i pseudoterenowego Cayenne.
Kto choć raz zasiądzie za kierownicą samochodu Porsche, zostanie zarażony szczególnym szczepem wirusa. Najczęściej zresztą nieuleczalnym. Jest w herbie marki z Zuffenhausen coś takiego, co powoduje, że wbrew przewidywaniom specjalistów Porsche potrafi sprzedać klientom praktycznie wszystko, jednocześnie działając tak skutecznie, że jest teraz większościowym udziałowcem Volkswagena. Jest w tym coś ironicznego – firma, która zbudowała swoją potęgę dzięki modelowi 911, będącemu początkowo czymś w rodzaju cholernie szybkiego Garbusa, wchłonęła byłego producenta tego „samochodu dla ludu”. Niezłe. To tak jakby za kilka lat Subaru wykupiło Toyotę, co jednak wydaje mi się daleko bardziej niedorzeczne. Łatwo teraz zapomnieć, że jeszcze niedawno Porsche miało szansę spektakularnie zbankrutować i że z opresji wydobył je geniusz o wyglądzie księgowego, dr Wendelin Wiedeking.
Postanowiliśmy sprawdzić, na czym polega siła marki Porsche i czy pojawienie się modelu Panamera nie zachwieje stabilnością firmy. Wiadomo że Porsche liczy na azjatyckich bogaczy, którzy sami nie umieją albo nie chcą prowadzić samochodu i potrzebny im wóz czterodrzwiowy, taki, do którego prowadzenia można zaangażować szofera. Ale czy Panamera nie zniechęci do marki zatwardziałych zwolenników czystości rodu sportowych wozów z silnikiem w bagażniku? Nikt jeszcze nie wie, jak Panamera jeździ, wymyśliliśmy więc, że wsiądziemy do najnowszego Porsche 911 i Cayenne GTS, bo tak na logikę nowa limuzyna powinna zachowywać się na drodze jak wypadkowa tych dwóch aut.
Zacznijmy naszą analizę zatem od samochodu, który miał być klęską Porsche, a stał się niezawodnym generatorem przychodu. Cayenne żadnego motoryzacyjnego konkursu piękności nie wygra, ale ani nadwozie, ani wnętrze nie sugerują powinowactwa z dalekim krewnym, czyli plebejskim Volkswagenem Transporterem T5 (wspólny projekt Colorado, obejmował też m.in. VW Touarega)
. Wielki silnik V8 warczy metalicznie, zachęcając do głębokiego wciskania prawego pedału. Pneumatyczne zawieszenie daje szansę zjazdu z ubitych dróg, choć zapewne większość posiadaczy Cayenne coś takiego nigdy nie przyjdzie do głowy. Wnętrze trochę rozczarowuje, bo niby ma elementy o wyglądzie typowym dla kabin aut Porsche, ale wykonano je z gorszego materiału. Na drodze samochód spisuje się świetnie, choć do magii BMW X6 mu bardzo daleko, ale w końcu ma o kilka lat więcej. Kilka dni spędzonych z Cayenne nastroiło mnie do tego auta przychylniej, ale nadal uważam,
że z przodu wygląda jak dzieło zwariowanego tunera z Kalifornii. Z 911 jest inaczej. Testowy egzemplarz Carrery 4S był zaopatrzony w nowy silnik z bezpośrednim wtryskiem benzyny tudzież dwusprzęgłową przekładnię PDK i nowy napęd na cztery koła. Nowy silnik jest genialny, reaguje na gaz jak border collie na komendy pasterza, pięknie produkuje moment obrotowy i wcale tak dużo nie pali. Skrzynia biegów działa znakomicie i najlepiej wcale nie dotykać obrzydliwych przełączników na kierownicy. 911 hamuje i skręca, jakby sterowało się nią za pośrednictwem implantu w mózgu kierowcy. Nowy napęd AWD stworzono najwyraźniej pod
kątem idealnej współpracy z ESP (tutaj PSM), bo w takiej sytuacji działa najskuteczniej i najbardziej przewidywalnie. Ani śladu legendarnej narowistości pierwszych serii 911. Takie mamy czasy: żaden producent nie chce oglądać w telewizji zdjęć doszczętnie rozbitych własnych samochodów. O ile Cayenne
najbardziej podoba się tym, którzy nie znali wcześniej żadnych "prawdziwych" modeli Porsche, o tyle najnowsze pokolenie 911 zadowoli także purystów, jeśli nie są niezrównoważeni psychicznie.
Jeśli Panamera będzie jeździć jak konglomerat tych dwóch aut, to pewnie i nam się w końcu spodoba – zza kierownicy. Co do klientów... będzie to przecież Porsche, a więc symbol statusu bez wizerunku Ferrari czy Lamborghini, kojarzących się z facetami o owłosionych torsach i błyszczących medalionach. Przez ostatnie lata firma z Zuffenhausen dowiodła, że ma dotyk Midasa i wszystko zamienia w złoto. Potrafi wypruć z 911 wiele elementów i sprzedawać je fanom dużo drożej jako GT2 czy GT3 – to przecież geniusz marketingu. Potrafi znaleźć w swojej bogatej historii uzasadnienie dla prawie wszystkich współczesnych pomysłów, dla diesla w Cayenne, dla skrzyni PDK, dla napędu hybrydowego. Ale 4-drzwiowej limuzyny brak...
Tekst: Piotr R. Frankowski Zdjęcia: G-M Studio, Bartłomiej Szyperski, PRF