Shell Helix Challenge, gokarty i blogerzy - pełna fotorelacja
Jak już kiedyś wspominałem, niedawno ekipa z firmy Shell zorganizowała dla nas event na torze kartingowym w Warszawie.
Od imprezy minęło już co prawda trochę czasu, ale w końcu udało mi się przysiąść nad zdjęciami i ogarnąć dla Was pełną relację.
A więc po kolei – w ramach imprezy Shell Helix Challenge wspólnie z innymi blogerami od samochodów mieliśmy okazję przejąć tor na wyłączność i pojeździć sobie trochę we własnym gronie, nie przejmując się wyprzedzającymi nas z każdej strony ośmiolatkami w kaskach i strojach kosztujących więcej niż średniej klasy używany samochód.
Innymi słowy Shell zorganizował nam taki mały, kameralny zlot przedstawicieli środowisk petroseksualnych.
Przy okazji mogliśmy też dowiedzieć się trochę o olejach silnikowych, bo Shell oddał nam na cały dzień paru swoich ekspertów, których to mogliśmy do woli i całkowicie bezkarnie molestować – zadawać im niewygodne pytania, prosić o wyjaśnienie jakichś intrygujących nas tematów i tak dalej (o tym będzie trochę później).
Bo na początek parę słów o samej imprezie.
Jak to mam w zwyczaju, do Warszawy dotarłem ze sporym wyprzedzeniem – miałem więc jeszcze chwilę na to, żeby na spokojnie kupić sobie chrupki i coś do picia. Jeździć mieliśmy na torze F1 Karting i o dziwo znalazłem go bez problemu (mimo że czasem zdarza mi się zgubić we własnej łazience).
I teraz tak – nie wiem, jak to wygląda u Was, ale ja w kwestii kartingu zatrzymałem się gdzieś w połowie lat 90. Gokartem jeździłem może ze trzy razy w życiu, a ostatni raz miał miejsce jakieś 20 lat temu.
I powiem Wam, że naprawdę sporo się od tamtej pory zmieniło.
Po pierwsze – sam tor. W okolicach roku 1995 nawierzchnia typowego toru kartingowego była po prostu połataną gdzieniegdzie pofabryczną, betonową posadzką. Atrakcję stanowił od biedy kilkunastometrowy, pokryty gumą podest, a bandy robiono z ułożonych na sobie, pomalowanych na biało opon do malucha. Gokarty były rozklekotane, kaski pamiętały jeszcze lata 70., a czasy mierzono, zapisując odczyty ze stopera na zwykłej, szkolnej tablicy – rzadko kiedy zarządzał tym jakiś normalny system z fotokomórką.
Pomyślcie więc, jaki przeżyłem szok, kiedy zobaczyłem coś takiego:
Wychuchany tor, bariery, monitory, czujniki, wyświetlacze… Z początku czułem się trochę jak neandertalczyk wpuszczony do centrum dowodzenia NASA.
I teraz tak – ściganie obejmowało w sumie trzy przejazdy po kilkanaście okrążeń każdy. Pierwszy przejazd (typowo zapoznawczy), następnie przejazd kwalifikacyjny, w którym trzeba było wykręcić jak najlepszy czas okrążenia, i w końcu główny wyścig, w którym to walczyliśmy już nie o najlepszy czas, tylko o to, kto pierwszy przekroczy linię mety (o kolejności na prostej startowej decydowały jednak czasy z kwalifikacji).
W sumie zrobiliśmy więc kilkadziesiąt okrążeń i powiem Wam szczerze, że gdyby nie to moje zamiłowanie do przekładania z miejsca na miejsce różnych ciężkich rzeczy, to chyba by mi normalnie ręce odpadły.
Od początku jednak – kiedy już wszyscy zainteresowani dostali swoje kaski, przeszliśmy przyspieszone szkolenie. Ja się przekimałem, Rafał sprawdzał, co tam na Pudelku, a reszta chłopaków swoimi minami wyrażała ogromną radość z informacji, że nie wolno się nawzajem taranować i spychać na ściany:
Na szczęście szkolenie nie trwało zbyt długo i już po chwili obsługa pozwoliła nam zająć miejsca za kierownicą. Marcin z pozoru zachowywał spokój, ale w jego oczach wyraźnie było widać to narastające napięcie:
Każdy przygotowywał się do wyścigu inaczej – po jednych widać było luz i pewność siebie:
Po innych sportową złość i determinację:
Przejazdy próbne zdecydowanie zdominowali Marcin i Rafał – nie owijając w bawełnę, zdemolowali nas z taką łatwością, jakby ścigali się z czterolatkami:
Kiedy zobaczyli tablicę z czasami, Rafał nie ukrywał satysfakcji z dobrego wyniku, ale już Marcin był wręcz zdegustowany faktem, jak beznadziejnie jadą wszyscy poza ich dwójką:
Wracając jednak do wyścigu – Rafał i Marcin odstawiali to swoje profesjonalne F1, a ja tymczasem metodą prób i błędów uczyłem się w trybie przyspieszonym, jak mam prowadzić to zupełnie pozbawione nadsterowności cholerstwo bez wspomagania.
Pomyślcie, jaka to trauma – całe życie z tymi głupimi, nieefektownymi poślizgami.
Nawet podczas ścigania się rajdowym 206 na torze w Mikołajkach byłem w tym moim małym, pozbawionym przyczepności i totalnie nadsterownym żywiole. Ustawiałem się do zakrętów hamulcem, wykorzystywałem poślizgi, żeby lepiej wpisywać się w szykany, szukałem przyczepności podczas rozpędzania się na wyjściach i tak dalej. Tymczasem tutaj, by mieć jakiekolwiek szanse na uniknięcie totalnej kompromitacji, musiałem w kilka minut nauczyć się jeździć na okrągło bez najdrobniejszego nawet uślizgu.
Mówcie, co chcecie, ale dla mnie było to równie naturalne co jedzenie opakowań po tabletkach do zmywarki.
I wracając do gokartów – dopiero na ostatnich okrążeniach jazd testowych zacząłem jakoś powoli kumać, o co chodzi, i w rezultacie wykręciłem całkiem znośny, bodajże piąty czas.
Po minach chłopaków widać, komu poszło najlepiej (Albin, widząc nierealną wręcz przewagę pierwszej dwójki, zastanawiał się, czy patrzy w ogóle na dobrą tablicę):
Żeby jednak nie przynudzać Was szczegółami z samego wyścigu – w biegu kwalifikacyjnym udało mi się uzyskać drugi czas (pierwszy, jak nietrudno się domyślić, wykręcił Spalacz). W takiej więc kolejności startowaliśmy w finale. Wyścig nie zapowiadał żadnych rewelacji, ale na trzecim okrążeniu od końca, w wyniku niespodziewanego zbiegu okoliczności (przetarta chwilę wcześniej opona, cholernie szybkie wyjście z szykany i odrobina miejsca na wewnętrznej) udało mi się minąć za jednym zamachem zarówno Spalacza, jak i gościa, którego ten miał zamiar właśnie dublować.
W efekcie na metę dojechałem pierwszy, drugi był Spalacz, a trzeci Blogomotive.
Jak to bywa w sportach motorowych, o wyniku często decyduje nie tylko kierowca, ale też zwykłe szczęście – po prostu tym razem ja miałem tego szczęścia trochę więcej niż inni.
Do domu wróciłem więc z własnym, największym tego dnia pucharem z takim oto grawerem:
Reasumując – zabawa serio była przednia. Rewelacyjny tor, wyścig z autorami blogów, które zwykłem czytać i możliwość poznania zakręconej na punkcie olejów ekipy Shella z olejowym guru, Czarkiem na czele.
Generalnie w ciągu dnia dowiedzieliśmy się naprawdę sporo o olejach silnikowych. Czym się różnią, jak się je produkuje, czym właściwie jest baza olejowa… Jak skład oleju wpływa na silnik i jak różnicuje się dodatki w zależności od tego, jakie zadania ma spełniać gotowy olej – mnóstwo, naprawdę mnóstwo fajnych informacji na temat, który dotąd wydawał mi się prosty i niespecjalnie skomplikowany.
Oprócz tego dostaliśmy też od Shella dobrany dla naszych silników olej – dla mojego 328i Czarek zalecił Shell Helix Ultra 5W40 i od paru dni jeżdżę już właśnie na nim.
O tym, jak się spisuje, będę mówił za jakiś czas – póki co podczas wymiany zajrzałem do wnętrza silnika i zrobiłem sporo zdjęć obrazujących, jak wygląda on przed przejściem na Helixa.
Dzięki temu za jakiś czas będę mógł obiektywnie ocenić, jak dobrany przez Czarka olej poradzi sobie ze smarowaniem i usuwaniem uzbieranych przez lata nagarów oraz szlamu:
Nie ma jakoś specjalnie dużo twardych osadów (najwięcej widać w zakamarkach obudowy vanosa, gdzie olej nie ma łatwego dostępu), ale cały silnik jest pokryty taką miękką, ciemną warstwą nalotu – zobaczymy, jak nowy olej sobie z nimi poradzi (więcej zdjęć spod pokrywy i z wymiany już wkrótce).
Zabrzmi to pewnie trochę dziwnie, ale w sumie to cieszę się, że silnik nie jest idealnie czysty – dzięki temu będę mógł przetestować nowy olej w bardziej wymagających warunkach ;)
Powiem Wam też trochę o technologii Shell PurePlus, o współpracy Shella z producentami samochodów (niedawno Shell został oficjalnym dostawcą olejów dla BMW – od jakiegoś czasu więc wszystkie oleje z logiem BMW na butelce są produkowane właśnie w technologii Shell PurePlus) czy o bardzo ciekawych z mojego punktu widzenia związkach marki Shell z motorsportem.
Będzie też trochę zdjęć, poradniki, konkurs i parę innych atrakcji.
Na dziś to tyle.
Niech moc (i moment!) będzie z Wami!