Sekrety prezydenckich limuzyn
Wyposażenie prezydenckich limuzyn jest utrzymywane w ścisłej tajemnicy. Można tylko przypuszczać, że filtr przeciwpyłkowy ma opcję "neutralizacja zarazków ptasiej grypy".
Pierwszym posiadaczem Cadillaca DTS został nie kto inny, tylko George W. Bush. Specjalnie przygotowany DTS wystąpił podczas inauguracyjnej parady. Długa, czarna limuzyna majestatycznie przepłynęła poprzez wiwatujący tłum waszyngtońską Pennsylvania Avenue.
Wybory prezydenckie to nie tylko pole rywalizacji demokratów i republikanów, lecz również Lincolna i Cadillaca. Obie marki zabiegają o Biały Dom z zaciekłością kandydatów do najwyższego urzędu w państwie.
Z racji imienia pierwszeństwo należałoby się Lincolnowi. Zresztą auta te służyły prezydentom od lat 20. ubiegłego wieku. Firma dostarczyła ekskluzywne środki lokomocji miedzy innymi Franklinowi D. Rooseveltowi i Johnowi F. Kennedy’emu. Lecz znany z zamiłowania do samochodów Dwight D. Eisenhower swą pierwszą paradę odbył na pokładzie Cadillaca Eldorado.
Był rok 1953, a Eldorado z zawiniętą na boki przednią szybą był najmodniejszym wozem na rynku. W swojej świcie „Ike” miał dwa tradycyjne kabriolety ochrzczone po oceanicznych liniowcach „Queen Mary” i „Queen Elisabeth”. Dostał je w spadku po Trumanie, który z kolei odziedziczył je po Roosevelcie. Oba auta zbudowane w 1938 roku mierzyły po 6,5 metra długości i ważyły po 3,5 tony. Słusznej tuszy przydawało im opancerzenie.
W 1956 przedwojenne dinozaury zostały zastąpione przez „Queen Mary II” i „Queen Elisabeth II”. Kuloodporne było nie tylko nadwozie, ale również opony z wkładkami. Samochody z serii „transatlantyków” nie były stricte prezydenckimi. Podążały za autem „pierwszego” nafaszerowane agentami.
Dlatego miały światła ostrzegawcze, syrenę i szerokie progi, z których eskorta mogła błyskawicznie zeskoczyć w kryzysowej sytuacji.
Dopiero Ronald Reagan miał Cadillaca na własny użytek. Ulubiona marka Presleya znakomicie pasowała do wizerunku dawnego aktora hollywoodzkiego działającego na arenie międzynarodowej w iście kowbojskim stylu. Tak samo jak do Billa Clintona z pokolenia dzieci kwiatów, który „palił trawkę, ale się nie zaciągał”. Nie zmienia to faktu, że zarówno Caddy Reagana z 1983 jak i dziesięć lat młodszy wóz Clintona wyglądały za sprawą wymogów bezpieczeństwa jak pomnikowe kredensy mieszkańców ekskluzywnych dzielnic. Funkcja dyktowała formę.
Cadillac DTS Busha powiela ten styl. Prawdopodobnie wytrzymałby zrzucenie z zapory Hoovera, ale środki gwarantujące przeżycie nie przydają mu uroku. Solidne słupki z zagłębionymi pomiędzy nimi szybami o grubości soczewek lornetki czynią zeń zamek na kołach. Wewnątrz są fotele automatycznie dopasowujące się do postury pasażera. Tapicerkę uszytą z tkaniny i skóry wzbogacają drewniane akcenty. Do dyspozycji jest zestaw audio ze zmieniarką na dziesięć płyt kompaktowych.
Gdy prezydent jest na pokładzie na lewym błotniku powiewa flaga z godłem, dodatkowo podświetlana w nocy.
Reagan miał do dyspozycji dwa identyczne samochody, Clinton aż trzy, które kosztowały łącznie prawie 7 milionów dolarów. General Motors nie podaje ceny najnowszego DTS. Z pewnością jest siedmiocyfrowa. Opancerzenie i najnowocześniejsze środki łączności, o wyszywanym na fotelach godle nie wspominając, mają swoją cenę. Prezydenckie auta muszą zapewnić bezpieczeństwo swoim pasażerom, ale są też rodzajem reklamy. A na tej nie warto oszczędzać.
Autor: Michał Kij