Samochody po powodzi
Prawie na każdym podwórku, głęboko pod dachami zalanych budynków, stoją samochody. Patrząc na brunatną wodę niosącą ogromne ilości rozmytej ziemi i drobin piasku, chyba nikt poważnie nie myśli, że żywioł oszczędza samochody. Czy na giełdach pojawi się więc cała masa popowodziowych okazji samochodowych?
Patrząc chociażby na ul. Nowohucką w Krakowie po przejściu fali powodziowej nie trzeba być geniuszem, by domyślić się co się dzieje z autami pod wodą. Zniszczony lakier, powgniatana karoseria i powybijane szyby, to tyko powierzchowne uszkodzenia.
Nie lepiej mają właściciele samochodów, które w czasie przejścia fali kulminacyjnej były ukryte w garażu. Fakt, ich lakier, karoseria i szyby są może całe, jednak ta sama, zanieczyszczona woda wdarła się do wnętrza auta. Tam z kolei poczyniła równie dotkliwe uszkodzenia.
Po pierwsze poszycia tapicerskie siedzeń, które obszywają stalowy szkielet i gąbki tapicerskie. O ile sam materiał możemy wyprać i doczyścić, to brudna woda z zanieczyszczeniami wniknie w gąbkę i pozostawi w niej drobiny mułu. Jeżeli ktoś nie wypierze i wyczyści gąbek, to zapachu zgnilizny nie da się usunąć.
Po drugie stan podzespołów. O ile w 1997 r. w Polsce większość samochodów to były Polonezy i stare proste konstrukcje z Niemiec, to obecnie sytuacje uległa diametralnej zmianie.
W tamtych modelach ilość elektroniki ograniczona była do minimum i teoretycznie wystarczyło wyczyścić ze szlamu zewnętrzne elementy ruchome silnika, systemy zasilania, wyczyścić, ewentualnie wymienić komputer sterujący, sprawdzić połączenia poszczególnych elementów, aby uniknąć wnikania drobin piasku i można było jechać na giełdę.
Pomimo tego, że czyszczenie takich aut musiało być bardzo dokładne, pracochłonne i trudne do wykonania, to zabieg taki był możliwy. Obecnie flota samochodów dostępnych na polskim rynku mocno odmłodniała. Na naszych ulicach jeździ dużo więcej nowych pojazdów kupionych w salonach, a wiele z przywiezionych starszych modeli to wersje z wyższej półki, czyli naszpikowane elektroniką. Wewnątrz tych aut, czego byśmy nie dotknęli, to systemy elektryczne.
Począwszy od silnika, gdzie cała masa czujników sprawdza jego pracę. Dalej mamy światła wyposażone często w dodatkowe urządzenia, jak skrętne lampy, czy przetwornice lamp ksenonowych. Nie można zapominać o wspomaganiu kierownicy, czujnikach ABS, które od maja 2004 r. są obowiązkowym wyposażeniem nowych aut, centralnym zamku czy chociażby elektrycznych szybach.
Tak więc nowy samochód to wiele urządzeń których pracę warunkuje przepływ prądu elektrycznego. W samochodach skąpanych w wodzie przepływ ten będzie zaś bardzo ograniczony. Oczywiście jest możliwe dokładne wyczyszczenie i ewentualna wymiana elementów, ale będzie to długotrwałe i kosztowne. Do tego w przypadku modeli kompaktowych, mających kilka lat, będzie to mało opłacalne. Co jednak ciekawe opłaca się ten wysiłek włożyć w samochody klasy premium, na których można nieco więcej zarobić.
Powstaje pytanie, na co zwrócić uwagę, jeśli chcemy kupić starsze auto? W tym przypadku, niestety o wiele łatwiej trafić na auto po powodzi. Wtedy warto zwrócić uwagę na kilka szczegółów. Przede wszystkim tapicerka powinna nosić normalne ślady używania - jeśli jest zbyt czysta i pachnąca, może być to podejrzane.
Dywaniki również nie powinny być nowiutkie. Brud powinien być też w różnych zakamarkach pod maską. Jeżeli wszystko jest wypucowane jakby samochód wyjechał z fabryki, to powinno wzbudzić naszą czujność. Wtedy warto wybrać się do mechanika by dokładnie przejrzał auto.
Mimo wszystko, kupując przez najbliższe tygodnie samochód, zwłaszcza prawie nowy, musimy wykazać się większą czujnością. O ile kupujemy auto od samego właściciela, a zwłaszcza w jego domu, to problem jest znikomy. Gorzej jest przy kupnie auta od handlarza. Taka operacja może niestety wiązać się z ryzykiem. Szczególnie dotyczy to aut jedno, dwu czy trzyletnich.
Często takie auta miały polisę AC, a właściciel otrzymał pewną wypłatę od zakładu ubezpieczeń, a za stosunkowo niską kwotę sprzedał pojazd handlarzowi. Ten zaś mając model za przysłowiową "czapkę gruszek" może go niskim kosztem przygotować na sprzedaż, a nie do jazdy i jeszcze na nim coś zarobić.
To samo dotyczy stosunkowo nowych samochodów sprowadzonych. Warto pamiętać, że powódź była nie tylko w Polsce i do naszego kraju mogą też dotrzeć takie wersje zza granicy. Zważywszy zaś, że nikt z obywateli Niemiec, czy Austrii nie będzie zainteresowany modelem po powodzi, polscy handlowcy widząc na tym zarobek większy niż na wersjach z Polski mogą wprowadzić te auta na nasz rynek.
Bogusław Korzeniowski