Samochodem po zamarzniętym jeziorze. Czy to może być bezpieczne?
Jazda samochodem po zamarzniętym jeziorze nie jest w Polsce zabroniona. Mimo to policjanci i strażacy taką "zabawę" nazywają skrajna głupotą i ku przestrodze pokazują kolejne zdjęcia utopionych aut. Gdzie i kiedy jeździć, żeby było to bezpieczne? Sprawdzamy na zamarzniętych Śniardwach, siedząc za kierownicą forda fiesty ST200.
Jazda po zamarzniętych jeziorach to w Skandynawii codzienność. Są tam odpowiednie służby, które badają grubość lodu i jeśli to możliwe wytyczają szlaki, tworząc nawet regularne, lodowe drogi. W Polsce nie mamy takich tradycji, dlatego każdy wjazd samochodu na zamarznięte jezioro traktowany jest jak przejaw głupoty. Nie ma się co dziwić, bo wielu robi to w skrajnie nieodpowiedni sposób. A szkoda, bo jazda po lodzie jest możliwa. Trzeba tylko spełnić kilka warunków.
Jak tłumaczy nam Jakub Mioduszewski, ratownik Mazurskiej Grupy Ratowniczej, organizator lodowych imprez typu Track Day, przede wszystkim trzeba znać akwen, śledzić prognozy pogody i sprawdzać regularnie grubość lodu.
- Minimalna grubość pokrywy lodowej do tego, by wytrzymała ciężar samochodu, to 20 cm. Ale trzeba pamiętać, że lód może mieć różną strukturę i grubość w różnych obszarach - tłumaczy Mioduszewski. - Dlatego pomiary robi się w wielu miejscach, obserwuje się lód, jego kolor i śledzi się temperaturę.
Trzeba także pamiętać, że choć nie ma w Polsce zakazu jazdy po zamarzniętym jeziorze, to już sam wjazd przez plażę albo las na taflę może być potraktowany przez policję jako wykroczenie. W razie wypadku można też zostać pociągniętym do odpowiedzialności za spowodowanie zagrożenia w ruchu lądowym albo narazić się przepisom ekologicznym.
Mimo to, są miejsca, gdzie można jeździć na jeziorach w sposób bezpieczny i legalny. Track Daye na Śniardwach organizowane są pod okiem ratowników. Jest tam odpowiednie miejsce do wjazdu na jezioro, a zawsze przed imprezą grubość lodu mierzona jest w wielu miejscach. – Nie boimy się odwołać imprezy na kilka godzin przed planowanym startem. Tak było bodaj dwa tygodnie temu – mówi Mioduszewski.
Po co jednak tak ryzykować? Jak przekonuje Mioduszewski, tafla lodu to świetna okazja do treningu w trudnych warunkach, ale też wielka frajda podczas samej jazdy.
– Przyjeżdżają do nas nie tylko zawodnicy samochodami wyczynowymi z oponami kolcowanymi (zakazane w Polsce na drogach publicznych), ale też mnóstwo zwykłych kierowców, którzy chcą spróbować swoich sił i pojeździć w ekstremlanych warunkach. Ćwiczą poślizgi i dobrze się bawią. Jeśli zrobimy to w sposób bezpieczny, dlaczego nie dać im takiej możliwości – wyjaśnia Mioduszewski. – Lepiej, żeby przyjechali do nas, niż sami mieliby szukać miejsca i robić to na własna rękę – dodaje.
Jazda na lodzie
Trzeba przyznać, że pierwsze wrażenie jazdy po zamarzniętym jeziorze jest niezwykłe. Choć Śniardwy są płytkim zbiornikiem, świadomość, że pod kołami mamy 20 cm lodu i 3 metry lodowatej wody działa na wyobraźnię.
Dodajesz gazu, a koła kręcą się w miejscu. Przyczepność jest minimalna, a przyjemność wrzucania samochodu w poślizg olbrzymia.
W takich warunkach nie liczy się moc, tylko napęd. W przypadku forda fiesty ST 200 całe 290 Nm wędruje na przednie koła. Spodziewałem się, że przy mocniejszym pociągnięciu hamulca ręcznego jazda skończy się piruetem. Nie jest to jednak takie oczywiste, bo przód, przy odpowiedniej ilości gazu, wyciąga tylna oś.
Inaczej jest na gładkim ciemnym lodzie, a inaczej, gdy na tafli pojawia się choć odrobina śniegu. Wtedy samochód można lepiej kontrolować. Ale i tak, trzeba uważać na przeręble, które zostawiają wędkarze i trzciny. Te ostatnie są pod ochroną.