Rząd chce walczyć z nieuczciwymi stacjami diagnostycznymi
Diagnosta podbija dowód, nie widząc nawet samochodu – takie przypadki to w Polsce nie jest rzadkość. Kontrola, która ma zapewnić sprawność techniczną, a co za tym idzie, bezpieczeństwo samochodu, to często fikcja. Teraz ma się to zmienić.
Właściciele nowych samochodów na obowiązkowe badanie techniczne muszą stawić się trzy lata po zakupie auta, później dwa, dalej co rok. Kontrole mają gwarantować, że auto poruszające się po drogach publicznych jest sprawne i nie zagraża innym uczestnikom ruchu. Wydaje się, że to wystarczający powód by traktować je bardzo poważnie. W praktyce jest zupełnie inaczej. Szczególnie posiadacze starszych aut wiedzą często o niedomaganiach swoich pojazdów i liczą, że diagności przymkną na nie oko. Znalezienie "zaufanej" stacji i "zaufanego" diagnosty nie jest trudne. Przymknie oko na niesprawne amortyzatory, wadliwy układ hamulcowy, przekroczone normy emisji spalin (w przypadku silników benzynowych) albo inne wady auta to smutna rzeczywistość.
Rząd pracuje nad nowymi przepisami, które będą dostosowane do prawa unijnego. Dzięki wdrożeniu dyrektywy przegląd uzyskany w dowolnym państwie Unii będzie ważny w każdym innym. Oczywiście z pewnym zastrzeżeniem. Jeśli uzyskamy świadectwo przeglądu w Niemczech, gdzie okres pomiędzy kolejnymi wizytami wynosi dwa lata, na terenie Polski badanie i tak straci ważność po upływie roku. Wynika to z faktu, że u nas przeglądy trzeba robić częściej.
Właściciele stacji funkcjonują jak przedsiębiorcy, więc można domniemywać, że zależy im na jak najlepszej obsłudze klientów. To oznacza, że skrupulatność w wykonywaniu obowiązków może się dla nich skończyć plajtą. Kierowcy pocztą pantoflową szybko przekazują sobie informacje o punktach, w których nie ma co liczyć na pobłażliwość podczas kontroli. Zdarzają się również przypadki odwiedzania kilku stacji aż do skutku, czyli do uzyskania pieczątki w dowodzie wątpliwego pod względem technicznym pojazdu. Sytuację ma zmienić zmiana przepisów. Zgodnie z nią opłata za przegląd ma być wnoszona przed rozpoczęciem procedury i w razie uzyskania negatywnego wyniku, nie będzie zwracana.
Zmieni się także sposób kontroli stacji. Przewiduje się, że nadzorem nad nimi zajmie się Transportowy Dozór Techniczny a nie starosta. Wśród środków, które mają służyć do kontrolowania rzetelności zakładów, ma znaleźć się instytucja tajemniczego klienta. Taka osoba, udając zwykłego zmotoryzowanego, ma pojawiać się na stacji niezbyt sprawnym samochodem pod pozorem dokonania przeglądu. Technicy będą więc musieli mieć się na baczności, a o ich pobłażliwości będzie można zapomnieć.
Samo uzyskanie pozytywnego wyniku badania po zmianach może okazać się trudniejsze. Choć poza sprawdzaniem wysokości bieżnika opon, zakres badań pozostanie w zasadzie taki sam, każde niedomaganie będzie musiało być klasyfikowane jako drobne, poważne lub niebezpieczne. Zmniejszy się więc dowolność diagnostów w traktowaniu poszczególnych niedomagań. Z dyrektywy w ostatniej chwili wykreślono konieczność przeprowadzania kontroli temperatury wrzenia płynu hamulcowego.
Zmorą kierowców posiadających dłużej jedno auto jest konieczność wymiany dowodu rejestracyjnego jedynie z powodu braku miejsca na pieczątki poświadczające przegląd. Wiele wskazuje na to, że najpóźniej od maja 2018 roku przestanie być to problemem. Drogocenny dziś stempel zostanie zastąpiony wpisem do centralnej bazy danych oraz naklejką lub zaświadczeniem wydawanym przez diagnostę. Jeśli wygra opcja naklejki, policji i straży miejskiej łatwiej będzie wyłapywać samochody, które nie powinny poruszać się po drogach. Zwykły spacer po parkingu pozwoli wyłuskać auta bez ważnego przeglądu.
SJ, TB