Ruszył proces byłych szefów olsztyńskiego Polmozbytu
Przed Sądem Okręgowym w Olsztynie rozpoczął się we wtorek proces byłych prezesów olsztyńskiej spółki "Polmozbyt" oskarżonych m.in. o niegospodarność i przywłaszczenie pieniędzy spółki. Grozi im do 10 lat więzienia. Spółka jest w stanie upadłości.
Na ławie oskarżonych zasiadła też żona b. prezesa i syn b. wiceprezesa. Autor aktu oskarżenia w tej sprawie prokurator Dariusz Urliński powiedział PAP, że oskarżeni, którzy byli większościowymi udziałowcami w spółce Polmozbyt zachowywali się tak, jakby nie rozumieli, że majątek spółki nie stanowi ich prywatnej własności. - Dysponowali tym majątkiem jak swoim własnym, z pieniędzy Polmozbytu spłacali m.in. swoje długi, udzielali sobie wzajemnie pożyczek, płacili za prywatne wydatki - wyliczył prokurator.
B. prezesowi zarządu olsztyńskiego Polmozbytu Piotrowi L. zarzucono m.in. wyrządzenie szkody w majątku spółki w wysokości 1,3 mln zł, wydanie z karty bankomatowej spółki na swoje prywatne cele 390 000 zł, posługiwanie się podrobionymi uchwałami zarządu oraz niezgłoszenie w sądzie upadłości spółki, choć zachodziły ku temu uzasadnione przesłanki. Takie same zarzuty otrzymał b. wiceprezes Marek Sz., który - jak podano w akcie oskarżenia - działał wspólnie i w porozumieniu z prezesem L.
Na ławie oskarżonych zasiadł także syn b. wiceprezesa Witold Sz., który był szefem rady nadzorczej Polmozbytu. Jego oskarżono o wyrządzenie szkody w wysokości 530 000 zł (wziął pożyczkę z Polmozbytu w takiej wysokości). Żonę b. prezesa Jolantę L. oskarżono o to, że zainkasowała w sumie 134 000 zł za prace na rzecz spółki, których ta w rzeczywistości nie wykonała. - Ta pani w postępowaniu przygotowawczym nie potrafiła wskazać nawet jednej czynności, jaką wykonała dla spółki a co miesiąc kasowała blisko 9 000 zł pensji - powiedział prok. Urliński. Prokuratura zamierzała w tej sprawie oskarżyć także żonę b. wiceprezesa, ale z powodu stanu jej zdrowia postępowanie wobec niej zawieszono.
We wtorek przed sądem żaden z oskarżonych w tej sprawie nie przyznał się do winy, wszyscy odmówili składania wyjaśnień (powiedzieli, że zrobią to po przesłuchaniu świadków) i odpowiedzi na pytania zarówno sądu jak i prokuratora. Oskarżonym grozi do 10 lat więzienia, w przypadku skazania będą też musieli naprawić wyrządzone szkody majątkowe.