Rajd Dakar: obowiązki w dniu wolnym
Uczestnicy Rajdu Dakar mieli dzień przerwy w San Miguel de Tucuman. Czeka ich teraz najdłuższy, 852-kilometrowy etap do Cordoby z odcinkiem specjalnym mierzącym 593 km, przedzielonym strefą neutralizacji. Co porabiał w dniu wolnym Adam Małysz?
- Było dużo różnych obowiązków - mówi Adam Małysz. - Od dziesiątej przebywaliśmy na biwaku. Po południu niemal wszyscy nasi zawodnicy uczestniczyli w mszy świętej, odprawionej przez polskiego księdza w intencji rajdowców. Mieliśmy dzisiaj sporo spotkań z dziennikarzami - wywiady, zdjęcia, filmy, hiszpańska gazeta, hiszpańskie radio. Samochód wygląda jak nowy. Mechanicy zmienili całe zawieszenie, amortyzatory, wahacze, półoś, sprzęgło - wszystkie te rzeczy, które powinno się wymienić po dniu przerwy. Rafał pracował nad roadbookiem i pojechaliśmy wcześniej do hotelu, żeby wyspać się przed jutrzejszym ciężkim dniem. Czeka nas jeszcze niemal połowa Dakaru - mówił Małysz.
Przed dniem wolnym, Adam Małysz i Rafał Marton dotarli do San Miguel de Tucuman. Odcinek specjalny został skrócony do 183 kilometrów z powodu ulewnych deszczów w tym regionie. Podczas rozgrywania oesu zapadła decyzja o neutralizacji od CP2, czyli 86 kilometra. Powodem była wezbrana rzeka, uniemożliwiająca przejazd. Zespół sędziowski ustali wyniki w San Miguel nadając czas zawodnikom.
- Organizatorzy odwołali pierwszą część odcinka specjalnego z powodu opadów deszczu, ale nie wiem, dlaczego puścili drugą część - mówi Adam Małysz. - Wystartowaliśmy i dojechaliśmy do rzeki. Były dwa wyjścia - albo pojechać górą, albo wzdłuż rzeki. Rafał miał zapisane w książce drogowej, że górą nie wolno, więc pojechaliśmy rzeką. Poszliśmy w lewo i zakopaliśmy samochód. Wykopywaliśmy się metr po metrze. Trwało to pół godziny. Potem zawiesiło się buggy. Fala błota przykryła niemal cały samochód. Przejechaliśmy tamtędy na styk - usłyszeliśmy od kierowcy.
- Cały czas jechaliśmy wzdłuż rzeki. Spotkaliśmy zawodników, którzy wracali i powiedzieli nam, że nie ma przejazdu. Następnie dowiedzieliśmy się, że dalsza część oesu została odwołana. Argentyńczyk poradził, żebyśmy za nim pojechali do asfaltu. Musieliśmy go wyciągać, zepsuł mu się silnik, wzięliśmy go na hol. Do asfaltu miały być cztery kilometry, a było ze trzydzieści po jakimś camel grassie. Cały czas góra - dół, gorzej, niż na oesie. W końcu dotarliśmy do asfaltu i mieliśmy przed sobą jeszcze 300 kilometrów dojazdówki na biwak. To był bardzo ciężki dzień, niefajny. Jutro mamy przerwę, a mechanicy będą wymieniać najważniejsze rzeczy w samochodzie, żeby nie zawiodły na następnych etapach. Jak dotąd Toyota spisuje się perfekcyjnie i nie mieliśmy żadnych problemów technicznych - zakończył Małysz.
Źródło: GoRally
ll/moto.wp.pl